Największy na świecie niekomercyjny serwis geocachingowy
GeoŚcieżki - skupiające wiele keszy
Ponad 1000 GeoŚcieżek w Polsce!
Pełne statystyki, GPXy, wszystko za darmo!
Powiadomienia mailem o nowych keszach i logach
Centrum Obsługi Geokeszera wybierane przez Społeczność
100% funkcjonalności dostępne bezpłatnie
Przyjazne zasady publikacji keszy

 Wpisy do logu Wehikuł Czasu z Hebrondamnitz    {{found}} 22x {{not_found}} 0x {{log_note}} 4x Photo 21x Galeria   Pokazuj usunięcia Pokazuj usunięcia

4590513 2024-07-29 22:59 Cezex (user activity5957) - Komentarz

Ale, ale. Skrzynka taka fajna, że zapomniałbym o najważniejszym. Dodam dwie ciekawostki w ramach karnych odsetek.

1. Zdjęcia przedstawiają jedną z krańcowych stacji I linii metra. Pamiętam jakie było wycie, że kolejny wałek poszedł i zrobili metro do lasu i na pole. Na pewno koledzy kolegom przepłacili itd. Imba była na całego. Faltycznie w momencie otwarcia metra, okolice tej stacji to były pola, i las po horyzont. Pierwsze bloki były dopiero stację czy dwie dalej. Jednak jak bardzo mylili się wyjcy, a projekt był przemyślany, można zobaczyć dziś choćby i na współczesnych mapach.

2. Herbem Warszawy jest syrenka. Swego czasu religijni i polityczne oszołomy chciały schować lub ubrać pomnik tego stworzenia, bo jej toples kreacja sieje zgorszenie...

Między Keszami - first and the best OC/GC podcast in Poland.
Obrazki do tego wpisu:
Zdjęcie 1
Zdjęcie 1
Zdjęcie 2
Zdjęcie 2
Zdjęcie 3
Zdjęcie 3

4520904 2024-05-11 00:27 Cezex (user activity5957) - Skrzynka przeniesiona

Skrzynki nie ma na współrzędnych.

4572840 2024-05-10 23:55 rekomendacja Cezex (user activity5957) - Znaleziona

Niektórych skrzynek trzeba szukać i za nimi ganiać, a niektóre same do Ciebie przychodzą. Tutaj było prawie to drugie. Trzeba było odwiedzić tylko innego keszera.

A sam skrzynka. Cóż. Black label i wszystko jasne :)

Między Keszami - first and the best OC/GC podcast in Poland.

4338316 2023-08-25 13:13 Robcon (user activity4658) - Komentarz

Na weekend jadę do Wrocławia.
Ktoś chce przejąć? Pisać szybko, żebym zapakował. Chcę oddać, nie udostępniać do wpisu, bo czas będzie gonić. Raczej do zabrania autem. Numer tel w profilu.

4374050 2023-07-17 16:58 rekomendacja Qbhaq (user activity2279) - Znaleziona

Skrzynka złapana podczas wizyty u Robcona.  Dobrze, że miał jakieś narzędzia w garażu.
Legenda o herbie Brodnicy:
Według jednej z legend, w XII wieku, na lewym brzegu Drwęcy, w miejscu, gdzie obecnie znajduje się Brodnica, było postawionych kilka lepianek. Mieszkańcy żyli tam spokojnie do czasu, gdy do Brodnicy wkroczyła wroga armia. Rycerze idąc prawym brzegiem Drwęcy pokonali mokradła i bagna, których na tym terenie było bardzo dużo i zobaczyli po drugiej stronie rzeki lepianki. Na początku postanowili, że przerzucą przez rzekę most błyskawiczny z rosnących wzdłuż całej rzeki, aż do Torunia, topól. Z racji, że ten pomysł im nie wyszedł, a oni nadal chcieli dotrzeć na lewy brzeg Drwęcy, postanowili przeprawić się na swoich koniach. Dziewięćdziesięciu dziewięciu ze stu żołnierzy przeprawiło się bez problemu, ale jeden z nich trafił na prąd rzeki, który porwał go wraz z koniem. Woda, której poziom był wtedy wysoki, ponieważ była wiosna, porwała rycerza i niosła go aż na skraj wsi. Tam rycerz wpadł w wir i zaczął tonąć, a tuż przed całkowitym zatonięciem wyciągnął prawą dłoń na znak pożegnania. Po kilkudziesięciu latach w miejscu, w którym stały lepianki założono miasto Brodnica, a jego herbem stała się prawa dłoń rycerza, którego niespokojny duch błąka się po starych uliczkach centrum miasta.

4207947 2023-04-25 20:11 keram58 (user activity14796) - Komentarz

Skrzynka obecnie znajduje się u Robcona.

4197918 2023-04-14 21:20 rekomendacja bamba (user activity29643) - Znaleziona

Zaliczona na 1 tegorocznym evencie. Opis dziś przyszedł mi do głowy i jest związany z moją rodzinną wioską:

 

 

Ścinanie kani

 

Ścinanie kani (kasz. Scynanié kanie) – kaszubski obrzęd ludowy towarzyszący w tym regionie obrzędowości świętojańskiej, polegający na rytualnym, zwyczajowym straceniu kani, ptaka uznawanego dawniej na Kaszubach za symbol zła.

Obrzęd

Od połowy XIX wieku ścinanie kani związane było z obchodami świętojańskimi, a także z Zielonymi Świątkami i Bożym Ciałem. Ceremonia rozpoczynała się przybyciem wszystkich mieszkańców, następnie wójt i Rada Starszych odczytywali publicznie wyrok obwiniając kanię za wszelakie zło i skazywali na śmierć przez ścięcie. Kat czynił swą powinność, a następnie miał miejsce uroczysty pochówek. W tych regionach Kaszub, gdzie nie udało się schwytać kani, ścinano wrony, a w ostateczności kury.

Etnografom nie udało się do tej pory w pełni jednoznacznie wyjaśnić znaczenia ani pochodzenia tego obrzędu. Prawdopodobnie ceremonia ta miała być przestrogą dla ludzi, jako że odczytujący wyrok zawsze nawiązywał do spraw społeczności wiejskiej i ostrzegał, że za czyny, za które skazuje kanię, ludzie także mogą ponieść taką samą karę. Negatywny obraz kani mógł być związany z tym, iż jest to ptak drapieżny i dziesiątkował chłopom drób. Według innej hipotezy na fakt uczynienia z tego właśnie ptaka kozła ofiarnego wpłynął jego głos podobny do słów „pić, pić”, co ludzie mogli odczytywać jako zapowiedź klęski suszy. Obecnie ścinanie kani ma charakter imprezy ludowej, żywą kanię zastępuje się kukłą, zdarza się też zastępować ptaka czerwonym kwiatem.

Historia

Pierwsze wzmianki o obrzędzie odnajdujemy w tekście Floriana Ceynowy z 1851 roku, w którym opisuje zwyczaj ze swojej rodzinnej wsi. O ścinaniu kani pisze też Jan Patock w publikacji Dzień św. Jana na Kaszubach (1932)]. Dziś zwyczajowe ścięcie odbywa się w czasie letnim, zwykle w czerwcu. Widowiska odgrywane są przez lokalnych aktywistów, animatorów i aktorów w kilku kaszubskich miejscowościach (m.in. Łączyńskiej Hucie, Wdzydzach Kiszewskich, Szymbarku, Strzelnie!!!).

Istnieje kilka legend wyjaśniających genezę obrzędu:

  • Ksiądz dr Bernard Sychta w Zbiorze podań, opowieści i baśni kaszubskich pisze o dotkliwej suszy, która dotknęła Kaszuby powodując wyparowanie jezior i rzek. Bóg, litując się nad umierającym z pragnienia ptactwem, nakazał wykopać studnie. Kiedy wszystkie ptaki zabrały się do pracy, kania odmówiła pomocy w obawie o zabrudzenie nóg. Ptak został ukarany i od tego czasu może pić krople wody wyłącznie ze szczelin kamieni.
  • Na północy Kaszub łączono kanię z postacią kobiety. Legenda mówi, że gdy Chrystus wędrował ze św. Piotrem po ziemi, poprosił o wodę chciwą kobietę, która pożałowała spragnionemu wędrowcy płynu i została ukarana przemienieniem w ptaka.
  • Opowiadanie z powiatu kościerskiego mówi o kani jako o zaczarowanym czarodzieju, który posiadł ogromną wiedzę i bogactwa. Dzięki swym czarom przez długi czas powstrzymywał deszcze. Kiedy został zaczarowany w kanię, wolno mu było pić wodę tylko ze szczelin kamienia. W ciągu lata kanię trapi pragnienie i woła: pić, pić!

 

Formą wyznaczania ról w odegraniu widowiska jest ciągnienie losów lub wyszukiwanie chętnych (wcześniej lub już na miejscu i w dniu obrzędu) i przydzielania postaci według klucza:

  • Sołtys i jego żona: Sołtys jest najczęściej organizatorem widowiska, jego rolą jest witanie i żegnanie gości. To on wygłasza mowę, podczas której skazuje kanię na śmierć. Na głowie ma czapkę przybraną wstążkami i kwiatami. Razem z katem są najbardziej charakterystycznymi postaciami widowiska.
  • Kat i jego żona: Kat ścina kanię; czasami wygłasza oskarżenie kani. Przebrany w strój w kolorze czerwonym, białym lub czarnym. U lewego boku na białym pasie szabla.
  • Sędzia i jego żona: Postać Sędziego pojawiła się dopiero na początku XX wieku. W trakcie obrzędu sędzia domaga się odczytania dekretu o charakterach i zachowaniu się żon poszczególnych postaci. Występuje w białej szacie, czasem z peleryną. Na piersiach ma łańcuch ze złotego papieru.
  • Leśny i jego żona: Obowiązkiem leśnego jest dostarczenie i przywiązanie do słupa kani. Rakarz i leśny opisywani są czasem jako słudzy kata.
  • Łowczy i jego żona: Pomocnik leśnego.
  • Rakarz i jego żona: Zadaniem rakarza jest usunięcie zabitej kani. W różnych wariantach widowiska zastępowany przez postaci Kopacza i Tragarza z noszami.
  • Żyd: Postać w zwykłym ubiorze żydowskim niosąca na plecach worek z kotami. Pełni rolę rozweselającego akcentu na koniec widowiska[

 

Przebieg obrzędu

Zwyczaj kultywowany był do XIX wieku. Po opublikowaniu przez Floriana Ceynowę w połowie XIX wieku dwóch artykułów w czasopiśmie „Nadwiślanin”, obrzęd ponownie zaczęli praktykować działacze, członkowie stowarzyszeń związanych z Kaszubami, pracownicy muzeów etnograficznych oraz skansenów. Współcześnie kontynuatorzy tradycji bazują na tekście spisanym przez Edmunda Kamińskiego, umieszczonym w publikacji Jana Rompskiego „Ścinanie kani. Kaszubski zwyczaj ludowy”.

Obrzęd najczęściej odbywa się na łące lub leśnej polanie, najlepiej w pobliżu wody. W centralnym punkcie ustawiona jest przystrojona zielenią mównica. Kobiety przynoszą ze sobą wysoki, męski kapelusz przystrojony różnobarwnymi sznurami, które spadają do ramion, nie zasłaniając twarzy. Każda uczestniczka stara się o to, aby jej kapelusz był ładniejszy. Kapelusze przeznaczone są dla przyszłych „mężów”. W centralnym punkcie widowiska znajduje się słup, do którego przywiązuje się kanię. Po chwili sołtys lub kat obchodzą coraz większymi kręgami słup, a wyciągniętą szablą odpędzają widownię na odpowiednią odległość. Następnie dokonuje się wyboru żon dla aktorów. Dziewczęta zbliżają się do urny, ciągną los, który odczyta sołtys. Po wyborze mężów kobiety tworzą krąg i wspólnie śpiewają

Głos zabiera sołtys; jego wypowiedź dodaje chwili powagi. Nadchodzi moment kulminacyjny: kat wypowiada oskarżenie przeciwko kani, rozpoczyna się sąd. Główny oskarżyciel – sołtys – kolejno wymienia wszystkie przewinienia kani. Oprócz szkód związanych z rolą i hodowlą bydła, pojawiają się też aluzje dotyczące dziewcząt. Sołtys, zwracając się do całej społeczności, ogłasza kanię winną wszystkich grzechów i skazuje na śmierć. Wyrok zebrani przyjmują gromkimi brawami. Do głosu dochodzi kat, który po otrzymaniu zgody na wykonanie wyroku trzema ciosami usiłuje stracić kanię. Dawniej Kat, któremu trzema ruchami nie udało się zabić kani stawał się wśród dziewcząt przedmiotem pośmiewiska. Kanię razem z odciętą głową kat owija w białą chustę i przenosi do wykopanego grobu, gdzie rakarz zakopuje ptaka. Na zakończenie uroczystości sołtys dziękuje zgromadzonym za przybycie. Następnie aktorzy i goście zostają na wspólnym ognisku, bawiąc się i rozmawiając.

 

4192659 2023-04-10 00:00 Centrum Obsługi Geocachera - Komentarz Centrum Obsługi Geocachera

Skrzynka tygodnia Witaj Sir Black!

Miło nam poinformować, iż Twoja skrzynka została wybrana skrzynką tygodnia.


SERDECZNIE GRATULUJEMY!

Zespół Opencaching

4178994 2023-03-19 22:49 keram58 (user activity14796) - Skrzynka przeniesiona

Skrzynka wróciła na Mazowsze. Pobędzie kilka dni u mnie w domu a potem pojedzie do Warszawy aby ruszyć w dalszą drogę.

4195530 2023-03-18 20:30 Inikara (user activity6266) - Znaleziona

Kesz znaleziony silną ekipą podczas wypadu keszowego! O ja... No Sir Black, ale mi teraz zaimponowałeś w tym momencie  =) Niezła robota! Dzięki za kesza, pozdr  =)

 

Dołączam legendę związaną z miastem, z którego pochodzę:

W południowo-zachodniej części Sandomierza, na osiedlu Krakówka znajduje się tajemnicze Wzgórze Salve Regina. Uwagę przyciąga wielkość i kształt obiektu. Jego średnica u podstawy wynosi około 40 m, przy wysokości wzniesienia ponad 11 m. Na szczycie wzgórza znajduje się figura z płaskorzeźbą Matki Boskiej z Dzieciątkiem. Figura wzniesiona została na pamiątkę Konfederacji Barskiej. Po stronie północnej monumentu widoczny jest wyryty w murawie półkolisty napis „SALVE REGINA”, który w myśl lokalnej tradycji jest od zawsze, co więcej – nigdy nie zarasta trawą. Ze wzgórzem tym wiąże się szereg podań i legend.

W świetle jednej z nich w dawnych czasach Sandomierz nękany był przez Tatarów, którzy plądrowali miasto.

W trakcie jednego z takich najazdów w sandomierskim klasztorze zakonnicy modlili się, śpiewając pieśń 'Salve Regina'. Nie przerwali nawet wówczas, gdy Tatarzy wtargnęli do kaplicy. Po chwili wszyscy Dominikanie już nie żyli.

Gdy najeźdźcy opuszczali miasto, jeden z byków hodowanych w klasztorze, ruszył za nimi w pogoń.

Gnał i gnał, chcąc pomścić śmierć zakonników. Niestety, wojska tatarskie oddalały się zbyt szybko i byk nie potrafił ich dogonić. Jednak jego wysiłek nie poszedł na marne. Wściekłymi uderzeniami kopyt usypał kopiec, a na jego szczycie wyrył rogami napis 'Salve Regina', oznaczający 'Witaj Królowo'. W ten sposób na zawsze upamiętnił zamordowanych Dominikanów.

Dziś na szczycie wzgórza stoi kamienny krzyż, spod którego roztacza się piękna panorama Sandomierza.

Obrazki do tego wpisu:
WZGÓRZE SALVE REGINA
WZGÓRZE SALVE REGINA
Z LOTU PTAKA
Z LOTU PTAKA

4194668 2023-03-18 20:26 rekomendacja Baton123 (user activity6667) - Znaleziona

Skrzynia trafiła do nas dzięki uprzejmości kerama, któremu chciało się ją wozić w aucie, za co baaardzo dziękujemy. Świetny pomysł, wykonanie jeszcze lepsze. Cudowne historie! No świetna skrzynia! 

To teraz ja dorzucę legendę ze swojego miasteczka napisaną przez lokalnych pisarzy, miłej lektury życzę! 

Krystyna i Ryszard Kornaccy "Czarna róża: baśnie i opowieści z Podlasia"

 

"Gdzieżeś się podział czarny baranie?"

 

            Ongiś, bardzo dawno temu, nad rzeką Krzną stał wspaniały zamek. Z niewiadomych przyczyn zapadł się pod ziemię tak głęboko, że nic nie zostało po nim, ani jedna cegiełka, ani nawet najmniejszy ślad. Ludzie pamiętali to miejsce z opowieści rodziców, rodzice z opowieści dziadków, dziadkowie z opowieści pradziadków… Pamiętali tak długo, że nazwali to miejsce Zamczyskiem.  Ulica przechodziła obok rzeki i w pewnym miejscu musiała ją przeciąć. Położono wtedy niewielką kładkę, którą z czasem trzeba było zamienić na drewniany mosteczek.

            Jak głosi legenda – o  północy, po drewnianych barierkach mostu spacerował czarny baran. Widziało go wielu ludzi, którzy mogli przysiąc, że była to najczystsza prawda. Niejeden śmiałek próbował złapać  czarnego barana i gdy już miał go w rękach, czarny baran znikał, zapadał się w ciemności. Baran nic złego ludziom nie czynił, pokazywał się zawsze w tym samym miejscu, o tej samej porze i znów ginął w mroku. W końcu ludzie orzekli, że musi to być siła nieczysta, która przybiera taką postać. Nikt jednak nie wiedział, jak to sprawdzić.

            Pewnego dnia, po służbie wojskowej wracał do wsi młody chłopak. Był to człek wesoły i odważny, choć biedny jak mysz kościelna. Nie miał  przy sobie nic prócz kawałka chleba, dzbanka czystej wody i postrzępionego odzienia.

            Idzie sobie – aż tu patrzy – siedzi starzec, maleńki, skurczony, z długą brodą, ubranie na nim poszarpane, jakby z wiatrem polkę tańcował.

            Staruszek prosi:

            - Chłopcze, przyodziej mnie, nie mogę się poruszyć, bo ubranie całkiem ze mnie leci.

            Młodzieniec niewiele się zastanawiał, zdjął z siebie połataną marynarkę, wyjął z torby stare drewniaki i podarował starcowi.

            - Weź proszę, choć sam niewiele posiadam, podzielę się z tobą i dam ci to, co mam.

            - Dziękuję ci, idź z Bogiem – odpowiedział starzec. Wędruje chłopak ochoczo, choć srogi upał mu doskwiera. nagle spostrzegł drugiego staruszka, młodszego od poprzedniego, lecz bardzo słabego.

            - Daj mi pić chłopcze – prosi starzec – od trzech dni nie miałem kropli wody w ustach.

            Wyjął młody chwat swój dzban i napoił starca.

            - Dzięki ci za twoje dobre serce, wędruj dalej, a na pewno spotka cię szczęście.

            Uradowany junak ruszył z ochotą dalej. Przeszedł kilka, a może kilkanaście kilometrów. Strudzony wielce zapragnął usiąść i odpocząć.

            Nagle usłyszał chrapliwy głos:

            - Dzień dobry młodzieńcze, widzę, że bardzoś strudzony, usiądź przy mnie, odpocznij trochę.

            Staruszek był siwiutki, a głos miał tak słaby i ochrypły, że ledwie można było jego słowa zrozumieć.

            - Bardzo długo wędruję po tym świecie, już tak długo, że nie wiem, kiedy ostatni raz jadłem. Gdybym zjadł choć kromkę chleba, poczułbym się lepiej.

            Młodzieniec wyjął z torby ostatni kawałek chleba i oddał starcowi. Ten jadł chleb wolniutko, a kiedy zjadł, powiedział:

            - Widać, żeś dobry człowiek. Oddałeś mi swój ostatni kęs chleba, napoiłeś i przyodziałeś. Czas abym i ja cię wynagrodził.

            - Nie dla nagrody to robiłem, lecz z serca – odpowiedział młodzieniec.

            - Widzę, żeś nie tylko dobry, ale i skromny. Mało jest takich ludzi na świecie. Przyjmij więc ode mnie w nagrodę torbę, w której wszystko może się zmieścić.

            Jak powiedział, tak się stało.  W torbie można było znaleźć wszystko. Nie brakowało w niej nigdy jedzenia, picia i odzienia.

            Młodzieniec chciał podziękować starcowi, lecz nim wydobył z siebie słowo, staruszka już nie było.  Ruszył więc w dalszą drogę, aż dotarł do jakiejś miejscowości, w której stała stara karczma.

            Postanowił wejść do środka. Zajrzał do torby i ku zdziwieniu wszystkich wydobył z niej świeży chleb, kawał mięsa i chociaż miał wodę w torbie, poprosił o kufel piwa. Stary Żyd – karczmarz zdziwił się bardzo, że ten ubogo ubrany i biedny człowiek jada jak prawdziwy pan. Przysiadł się do chłopca i chciał się koniecznie dowiedzieć, skąd pochodzi i dokąd wędruje.

            - Dokąd idziesz młodzieńcze, gdzie masz swój dom?

            Chłopiec odrzekł, że mieszka wszędzie i chodzi po świecie, aby zamknąć w torbie wszystkie duchy, strachy i nieszczęścia.

            - Taki jesteś odważny? – zapytał Żyd. – A jakże ty, mizeroto, poradzisz wszystkim duchom i siłom nieczystym?

            - Zamknę je w torbie – tu pokazał Żydowi torbę, która wydała się być bez dna.

            - Ty chyba kpisz ze mnie starego – powiedział karczmarz.

            - Wcale nie, możesz się o tym przekonać.

- A to dobrze się składa – powiedział sprytny Żyd. U mnie na strychu coś straszy. Zawsze o północy słychać jęki, jakby jakiś płacz.

- To możesz dzisiaj spać spokojnie, nic ci nie będzie przeszkadzało – uśmiechnął się młodzieniec.

Kiedy wybiła północ, chłopak wszedł na strych, wyłapał wszystkie duchy, zamknął je, a torbę powiesił na ścianie. Potem położył się spać. Następnego ranka zdumiony właściciel karczmy sam się przekonał, że młodzieniec nie żartował i dotrzymał danego słowa. Tym bardziej więc zapragnął odkupić czarodziejską torbę.

- Dam ci za nią beczkę dukatów i na dodatek pięknego konia.

Ale młodzieniec nie zgodził się. Zapłacił za nocleg jak należy, podziękował za towarzystwo i ruszył w drogę.

Wtem patrzy – przy drodze stoi mała kuźnia, a w niej kowal wali młotem ile sił. Pomyślał więc chłop, że nadchodzi odpowiednia chwila, aby pozbyć się duchów. Chciał je wydobyć z torby i wybić kowalskim młotem, lecz duchy przyrzekły, że już nigdy nie będą straszyć. Chwilę pomyślał i wypuścił je na wolność.

Potem wędrował dokąd chciał, nie śpieszyło mu się do domu, bo go nie miał, nie miał też swoich najbliższych, sam był na świecie. Przez kilkanaście lat, a może i więcej, chodził po ziemi, pomagał ludziom w nieszczęściu, karmił zgłodniałych, poił spragnionych, przyodziewał obdartych.

Aż tu pewnego razu, gdy odpoczywał pod drzewem, przychodzi do niego czarny baran. Powoli zrzuca z siebie baranią skórę, przyobleka postać śmierci i tak powiada:

- Już ty niebogo musisz zejść z tego świata, bo i na ciebie przyszła kolej.

Przekorny człowiek, mimo, iż przeżył dużo lat i mógłby spokojnie umrzeć, nie pragnął jeszcze swojej śmierci. Złapał ja więc i zamknął w swojej torbie i nosił ze sobą jeszcze pięć lat. Przez ten czas ludzie nie umierali, jedni z tego powodu byli szczęśliwi, inni nie. Byli wśród nich także i ci, którzy oczekiwali śmierci jak zbawienia. W końcu naszemu bohaterowi sprzykrzyło się życie, wypuścił śmierć z torby i pierwszy padł jej ofiarą.

Odtąd nikt już nie spotkał czarnego barana. Przepadł gdzieś na zawsze. Chyba dobrze się stało, że pozostał chociaż w tej legendzie?

 

Opowiadała Zofia Węgrzyniak z Międzyrzeca Podl. w 1979 r.

 

4178806 2023-03-17 19:32 keram58 (user activity14796) - Skrzynka przeniesiona

Weekend na Lubelszczyźnie.

4170685 2023-03-11 16:32 Fotoimpresje (user activity3672) - Znaleziona

Druga wojna światowa i Powstanie Warszawskie nie ominęły Placu Wilsona na warszawskim Żoliborzu. We wrześniu i październiku 1944 r. przez ulicę Mickiewicza i Plac Wilsona przetoczyły się niemieckie czołgi, rozjeżdżając gąsienicami zieleń, nawierzchnię i torowiska

Niemieckie czołgi na Placu Wilsona w czasie Powstania Warszawskiego. Autor zdjęcia nieznany

W trakcie walk zniszczeniu uległy domy na prawie wszystkich narożnikach placu.

 

W roku 1979 Brytyjski muzyk David Bowie podczas podróży z Zurychu do Moskwy zatrzymał się w Warszawie. W księgarni przy Placu Wilsona kupił płytę Zespołu Pieśni i Tańca "Śląsk" która stała się inspiracja do jego utworu "Warszawa" 

4164207 2023-02-28 22:04 rekomendacja Rausz (user activity6268) - Znaleziona

Wielu z Was kojarzy pewnie legendę o diabelskim kamieniu leżącym nieopodal Żarnowca. Jeżeli nie, przytaczam ją poniżej.

W lesie na północny wschód od wsi Odargowo znajduje się największy na Kaszubach głaz narzutowy, o obwodzie 20 m i wysokości 3,5 m. Na boku gigantycznego kamienia znajduje się pięć wgłębień, jakby pozostawionych przez palce czyjejś dłoni. Podanie mówi, że wgłębienia te są śladami diabelskiej łapy. Czart przyniósł głaz na swoich plecach aż z dalekiej Szwecji, by rzucić go na żarnowiecki klasztor i zniszczyć go raz na zawsze. Jednak nad cystersami czuwała opatrzność boża - diabeł nie zdążył przed świtem, wystraszyło go pianie koguta, zląkł się i wypuścił kamień z ręki. Dzięki temu możemy dziś oglądać i naznaczony kamień, i zabytkowy kościół.

Czy jednak ktokolwiek z Was zwrócił uwagę, że w powyższej historii coś nie trzyma się kupy? Wszak opisane wydarzenia miały miejsce zimą, diabeł wyruszył po kamień tuż po zapadnięciu zmroku, krótko po siedemnastej, a droga ze Szwecji mogła mu zająć góra dwa-trzy kwadranse. Jakim cudem więc miał nie zdążyć przed świtem? 

Otóż mało kto wie, że kiedy był już blisko celu - zarys klasztoru majaczył mu w oddali, los postawił na jego drodze rybaka z Żarnowca. Stary szyper po udanym połowie nieco zasiedział się u swojego kompana w Dębkach, poszło z pół beczki solonych śledzi i tyle samo rozmaitych trunków. Rybak miał mocno w czubie, żaden diabeł nie był mu straszny. Mężnie stanął rogatemu na drodze i zapytał, co ten najlepszego wyprawia. Kiedy poznał diabelski plan, postanowił przechytrzyć czorta. Powiedział, że zejdzie mu z drogi dopiero wtedy, gdy ten odpowie na jego jedno pytanie. Diabeł, którego czas gonił, a głaz ciążył na placach, zgodził się bez wahania.

Rybak początkowo chciał zapytać, ilu Aniołów mieści się na ostrzu szpilki, ale pomyślał, że to akurat demon może wiedzieć. Zadał więc zupełnie inne pytanie: jak brzmi odpowiedź angielskiego majtka na pytanie admirała "jakiego koloru jest piracka flaga" po przestawieniu słów? Diabeł zmarszczył czoło i zaczął kombinować. Kolor flagi oczywiście znał, słowa umiałby przestawić, było wszakże jedno "ale". Otóż rejonem działania owego diabła było Królestwo Polskie i Prusy. Znał język polski i niemiecki, kaszubski w stopniu średniozaawansowanym w mowie i piśmie, kojarzył nawet kilka słów rosyjskich. Ale angielskiego nie znał wcale... Diabeł drapał się po głowie, zgrzytał zębami, wytężał umysł, ale prawidłowej odpowiedzi udzielić nie zdołał. I tak mu zeszło do świtu...:)

To jednak nie koniec tej historii. Legenda głosi, że jeżeli diabeł znajdzie rozwiązanie zagadki, a nawet jeśli wypowie je na głos zupełnym przypadkiem, będzie mógł podnieść głaz i zniszczyć kościół. Ponoć gospodarz piekieł wita wszystkich przybywających gromko wykrzykując ich imię albo ksywę...

Ponieważ w klasztorze odbywają się latem świetne koncerty organowe, na których często bywam, życzę Autorowi kesza STO LAT ;)

4152121 2023-02-07 12:45 rekomendacja Badzia Gadzia - (BG) (user activity13038) - Znaleziona

Proszę Państwa takich keszy w życiu spotka się może jednego na 10tysiecy, na takie spotkanie przyjść bez prezentu to wielka zniewaga. 

Dziekuje serdecznie za cały wklad i dopracowanie każdego szczegółu,  niesamowity pomysl jak i wykonanie. Sir Black jak zawsze ze swoimi skrzynkami na najwyższym poziomie! 

Oczywiście ZIELONY PREZENT odemnie.  

 

Co do historii, chciałem przybliżyć życiorys osoby z  Lubaczowa, gdzie sie wychowalem urodzilem, no i mam wspolne korzenie z Panem profesorem. 

W piątek, 15 marca 1901 roku, w niewielkiej podkarpackiej wsi Lisie Jamy, 4 kilometry na wschód od Lubaczowa, przyszedł na świat późniejszy konstruktor niezapomnianych modeli samolotów bojowych, pasażerskich czy sportowych, z których najbardziej znane to PZL.23 Karaś i PZL.38 Wilk, choć brał także udział przy projektowaniu PZL.46 Sum, PZL.48 Lampart, PZL.49 Miś, PZL.50 Jastrząb, PZL.54 Ryś i PWS-33 Wyżeł. Wspaniała to była "menażeria" i jak na tamte czasy niezwykle nowoczesna, z kapitalnymi osiągami i wytrzymałością. Tylko funduszy i czasu zabrakło, by zasilić polskie lotnictwo tymi jednostkami przed wybuchem II wojny światowej.

Dla młodego Misztala wojsko i walka zbrojna, szczególnie w obronie ojczyzny, stanowiły jeden z najważniejszych celów. Wychowany w duchu patriotycznym, jeszcze przed ukończeniem szkoły wstąpił do Tajnej Organizacji Wojskowej w Lubaczowie, której zadaniem była obrona ziem polskich przed agresorem. A był to rok 1918 i w niedługim czasie młody Misztal wcielony do wojska brał czynny udział w wojnie polsko-bolszewickiej. W strukturach wojskowych pozostawał jeszcze na niecały miesiąc po zawieszeniu broni w Rydze 18 października 1920 roku. Zdemobilizowany 8 listopada udał się do Lwowa w celach edukacyjnych.

Tam uczęszczał do do I Gimnazjum Realnego we Lwowie, które ukończył egzaminem maturalnym w 1921 roku. Portal "samolotypolskie.pl" tak opisuje ten okres w życiu wielkiego konstruktora: "Szkołę średnią typu przyrodniczo-matematycznego (Gimnazjum Realne) kończy we Lwowie, gdzie w 1921 r. uzyskuje maturę. W tymże roku rozpoczyna wyższe studia na Wydziale Budowy Maszyn Politechniki Lwowskiej. Już od pierwszych lat studiów interesuje się głównie budową samolotów, a wszystkie interesujące wiadomości zdobywa na własną rękę, gdyż w owym czasie na Politechnice Lwowskiej tego kierunku studiów nie było. Jako student podjął w 1924 r. pracę asystencką w Katedrze Mechaniki uczelni".

Studia we Lwowie zakończył tytułem inżynierskim w 1926 roku... jednak myśląc o konstruowaniu samolotów musiał pogłębiać swoją wiedzę na uczelni w Akwizgranie w Niemczech, 10 kilometrów od granicy z Belgią i Holandią. Tamtejsza politechnika kształciła konstruktorów lotnictwa w Instytucie Aerodynamicznym, ukończonym przez Misztala tytułem doktora nauk technicznych w 1929 roku. Praca doktorska zatytułowana byłą "O pracy śmigła w strumieniu skośnym". Studia te były możliwe dzięki poparciu i stypendium LOPP - Liga Obrony Powietrznej Państwa założona w 1923 roku.

Tak oto polski przemysł lotniczy zyskał nowego, młodego i niezwykle pracowitego konstruktora. Franciszek Misztal, jeszcze przed obroną pracy doktorskiej rozpoczął pracę jako samodzielny konstruktor w Państwowych Zakładach Lotniczych w Warszawie. Początkowo praca ta pozwoliła mu na próby techniczne sugerowanych rozwiązań w pracy doktorskiej. Już po powrocie z Akwizgranu zaangażował się w projektowanie samolotu pasażerskiego PZL.4 - była to współpraca konstruktorska nad projektem inżynierów Zygmunta Brunera i Stanisława Praussa. Tu Misztal popisał się pomysłowością projektując kesonową konstrukcję skrzydła z blachy falistej, na co uzyskał swój pierwszy patent.

Ten trzysilnikowy samolot, zaprojektowany i budowany dla PLL LOT, okazał się jednak mniej ekonomiczny od wykorzystywanych do tej pory przez linie lotnicze holenderskich Fokkerów. Misztal, w 1934 roku, podjął się więc projektu przebudowy 8 jednostek Fokker F-VII B/3m, zmieniając m.in. stare silniki na silniki o mocy prawie dwa razy większej - 309 kW.

Niezależnie od prac konstruktorskich wykładał także mechanikę w słynnej technicznej Szkole Wawelberga i Rotwanda w Warszawie, a do 1939 roku także w Grupie Technicznej Szkoły Podchorążych Lotnictwa w Warszawie. W okresie tym, szczególnie w początkach lat 30. XX wieku, współtworzył wiele znanych konstrukcji: "Po ukończeniu budowy prototypu PZL-4 w 1931 r. opracowywał wraz z inż. Jerzym Dąbrowskim konstrukcję samolotu PZL-19, a następnie PZL-26, przeznaczonych do wzięcia udziału w Challenge w 1932 r. i 1934. Franciszek Misztal wspólnie z inż. Stanisławem Praussem zaprojektowali samolot rozpoznawczo-bombowy PZL-23 »Karaś«. Jako główny konstruktor opracował prototyp dwusilnikowego samolotu myśliwskiego PZL-38 »Wilk« i jego następcy PZL-48 »Lampart«, który nie został oblatany ze względu na wybuch wojny. Wiosną 1939 r. wykonał projekt wstępny dalszego rozwinięcia myśliwca dwusilnikowego PZL-54 »Ryś«. Konsultował także i częściowo kierował opracowaniem samolotu treningowego PWS-33 »Wyżeł«".

Z początkiem II wojny światowej był ewakuowany do Rumunii, gdzie początkowo zajmował się katalogowaniem ewakuowanego i ochronionego sprzętu lotniczego zakładów PZL. Jednak już w 1940 roku wraca do Warszawy i podejmuje pracę w Szkole Inżynierskiej Wawelberga... Niemcy w tym czasie zezwoliły na działanie w jej ramach średnich szkół technicznych. W początkach powstania warszawskiego, mieszczące się przy ulicy Mokotowskiej, budynki Szkoły zostały całkowicie zniszczone. Gmach główny odbudowano dopiero w 1949 roku, jednak już od 1945 Szkoła wznowiła swoją działalność. W 1951 roku została połączona naukowo z Politechniką Warszawską i tak oto, od 1948 roku jako profesor nadzwyczajny, Franciszek Misztal został wykładowcą PW. Natomiast w 1956 roku uhonorowano go tytułem profesora zwyczajnego.

Jako że jeszcze w 1950 roku władze odsunęły go od konstruowania i budowy samolotów - oczywiście z powodów politycznych - profesor Misztal mógł poświęcić się pracy dydaktycznej i badawczej na Politechnice. Dość powiedzieć, że na rehabilitację musiał czekać aż do 1975 roku. W swoim życiu, poświęconym głównie lotnictwu był kilka razy odznaczany znaczącymi orderami - jeszcze przed wojną Srebrnym Krzyżem Zasługi i Krzyżem Niepodległości, a także Krzyżem Kawalerskim najpierw i później Krzyżem Komandorskim z Gwiazdą Orderu Odrodzenia Polski.

 

Wybitny konstruktor, inżynier i profesor odszedł w Warszawie z początkiem czerwca 1981 roku, przeżywszy 80 lat, z których większość poświęcił Polsce i lotnictwu. Mogiłę jego można odwiedzić na Starych Powązkach w Warszawie. Wspomnijmy tego wspaniałego człowieka, twórcę wielu śmiałych konstrukcji lotniczych.

Ostatnio edytowany 2023-04-10 18:00:15 przez użytkownika Badzia Gadzia - (BG) - w całości zmieniany 1 raz.
Obrazki do tego wpisu:
PZL P.38 Wilk
PZL P.38 Wilk
PZL - 23 Karaś
PZL - 23 Karaś

4148395 2023-01-29 22:29 rekomendacja areckis (user activity9966) - Znaleziona

Cóż za kawał kesza! Podobno Sir Black jeździ co niedzielę na targowisko i rozgląda się za furmanką z niewielkim przebiegiem do wożenia tego kesza. Tylko problem jest inny. Ciężko znaleźć furmankę z HDSem. Ale za to konia Sir Black już ma. Dobre i to na początek.

 

A co do wnętrza kesza, to moja historia dotyczy dawnego szpitala psychiatrycznego w Wejherowie oraz znajdującego się pobliżu cmentarza. Historia znana przez keszerów którzy odwiedzili OP233B.


Wejherowo 13 czerwiec 1894

Na podstawie pisemnego zgłoszenia dyrekcji tutejszego szpitala psychiatrycznego w dniu dzisiejszym, zostaje zarejestrowane, że robotnik Adolf Engler 61 lat, katolik, zam. Wenzkau, pow. Koscierzyna urodzony Wenzkau, żonaty z Wenzkau mieszkająca Maria dd Piontek, syn zmarłych i ostatnio z Wenzkau zamieszkałych nauczyciela Laurentius i Catharina małżonków Englerow (dane dd matki nieznane) w Wejherowie w szpitalu psychiatrycznym ( Proviznial- Irrenanstalt) dnia 13.6. przed południem o godzinie 4 zmarł.

Akt główny skreślono
urzędnik sc März ( Maerz)


Decyzję o budowie szpitala podjęto w 1881 roku. Wybudować go miała firma Gropius&Schmiedel z Berlina (patrz załącznik). Na ten cel ofiarowano 25 mórg lasu miejskiego i 160 mórg ziemi prywatnej. Już 2 lata później szpital rozpoczął działalność posiadając 8 pawilonów dla 80 pacjentów. Był to drugi tego rodzaju, po Świeciu, nowoczesny zakład w prowincji. Ostatecznie w skład kompleksu wchodziło kilkanaście pawilonów dla blisko 400 pacjentów. 

 

W roku 1884, czyli zaledwie rok po rozpoczęciu działalności zdecydowano o otwarciu szpitalnego cmentarza. Z nieznanych przyczyn śmiertelność w zakładzie była nadzwyczajnie wysoka. Wg. różnych źródeł w szpitalu zmarło od 800 do nawe 1000 osób. Fakt ten potwierdzają również kolejne numery zapisane na płytach nagrobnych. Na większości aktów zgonów nie było informacji o przyczynach zgonu, a wypełniane były jedynie na podstawie zgłoszeń pracowników szpitala.

 

W 1893 roku szpital był przepełniony. Wtedy też zapadła decyzja o budowie szpitala psychiatrycznego w Kocborowie (Starogard Gdański).


Do 1920 roku kompleks działał jako Prowincjonalny Zakład Psychiatryczny. Po zakończeniu I WŚ i powrocie Wejherowa do terytorium  Polski, w budynku szpitala powstał Zakład dla Głuchoniemych. Obecnie na terenie dawnego szpitala działają trzy instytucje: Marynarka Wojenna, PCPR oraz Powiatowy Zespół Kształcenia Specjalnego.


Dz.U.2022.2123 t.j. Akt obowiązujący Wersja od: 17 października 2022 r.
Rozdział 3. Postępowanie lecznicze. Przyjęcie do szpitala psychiatrycznego. Art. 21. [Obowiązek uzyskania zgody na badanie psychiatryczne]
1. Osoba, której zachowanie wskazuje na to, że z powodu zaburzeń psychicznych może zagrażać bezpośrednio własnemu życiu albo życiu lub zdrowiu innych osób, bądź nie jest zdolna do zaspokajania podstawowych potrzeb życiowych, może być poddana badaniu psychiatrycznemu również bez jej zgody, a osoba małoletnia lub ubezwłasnowolniona całkowicie - także bez zgody jej przedstawiciela ustawowego.

Obrazki do tego wpisu:
Gazeta Toruńska z 21.01.1881
Gazeta Toruńska z 21.01.1881
Budynek szpitala
Budynek szpitala

4136055 2023-01-09 19:00 keram58 (user activity14796) - Skrzynka przeniesiona

Kordy fałszywe. Skrzynka do podjęcia po wcześniejszym kontakcie. Zapraszam

4139608 2023-01-09 13:51 rekomendacja Miki. (user activity16579) - Znaleziona

Dzięki za to maleństwo :):)

 

Poniżej krótka historia której słuchałem za dzieciaka a do opisanego poniżej miejsca mam dosłownie rzut kamieniem :)

 

Wielki Kack,

podobnie jak inne kaszubskie miejscowości o długiej historii, bogaty jest w liczne opowieści, legendy i bajania związane z nadprzyrodzonymi siłami. Demony, zjawy, duchy, magiczne miejsca, legendarne skarby to tematy, które do dzisiaj pobudzają wyobraźnie tutejszych mieszkańców. Poniżej niezwykła  historia  przekazywana przez Kacan. Podchodzimy do niej  z pewną dozą ostrożności. Jednak niezależnie od tego, czy jest  ona prawdziwa, czy też są tylko wytworem ludzkiej fantazji ubarwiają one codzienną prozę życia.

 

Legendy o głazie

Ze wspomnianym wcześniej wzgórzem Jasińskich Chojny wiąże się też inna ciekawa legenda. Na wzniesieniu leży bowiem ogromny głaz. O tym skąd się tutaj wziął opowiadają dwie teorie, które wpisują się w konwencje znanych kaszubskich opowieści. Wg pierwszej koncepcji kamień pojawił się tu za sprawą Stolemów. Ulubioną sportową rozgrywką tych kaszubskich legendarnych olbrzymów był bowiem rzut kamieniem. Pamiątka po nich ma być dowodem na to, że w starożytnych czasach w okolicy Wielkiego Kacka mieszkała kolonia tych olbrzymów. Druga teoria mówi o tym, że głaz znalazł się tu, za pomocą samego diabła – Purtka, nieco później bo w okresie średniowiecza. Gdy podjęto decyzję o budowie kościoła w Wielkim Kacku, w szał wpadły siły zła. Kaszubski diabeł Purtk aby zyskać szacunek wśród wyżej postawionych diabłów postanowił przeszkodzić w budowie. Gdy kościół był już niemal gotowy, pod osłoną nocy Purtk porwał największy jaki znalazł głaz na Kaszubach i poleciał z nim na Wielki Kack, aby z wysokości zrzucić go na budującą się drewnianą świątynię. Jego zamierzenia pogrzebała jednak waga kamienia. Zmęczony Purtk bardzo wolno się z nim przemieszczał i kiedy wreszcie dotarł na miejsce zapiał kur oznajmiając, że wstaje nowy dzień. Wraz z kresem nocy kończy się diabelska moc, a więc wycieńczony Purtk wypuścił z rąk ogromny głaz właśnie na wzgórze Jasińskich Chojny, tak blisko budowanego kościoła. Niepyszny Purtk na pewien czas opuścił wieś pozostawiając kamień już na zawsze w tym miejscu (później jednak wrócił werbując w Kacku czarownice i doprowadzając za pomocą ludzi do zniszczenia kościoła poprzez podpalenie). Obok kamlota leży jeszcze jeden drobniejszy. Podobne do niego mniejsze głazy znajdują się na terenie całych Karwin – m.in. u podnóża wzniesienia, czy też na terenie rekreacyjnym przy ul. Tatarczanej. Być może są to kolejne pamiątki Stolemów.

 

jasinskich.jpg

 

Ostatnio edytowany 2023-02-12 12:54:30 przez użytkownika Miki. - w całości zmieniany 1 raz.

4135594 2023-01-09 07:22 rekomendacja adrianoczub (user activity586) - Znaleziona

eventowo z zacną ekipą z całej Polski

TFTC 

historia zamku z rodzinnego miasta 

Zamek w Człuchowie był jednym z największych założeń obronnych wzniesionych przez rycerzy zakonu krzyżackiego. Zajmował teren 3 hektarów, a wielkością ustępował jedynie siedzibie stolicy państwa zakonnego – zamkowi Wielkiego Mistrza w Malborku. Założenie zamkowe w Człuchowie składało się z trzech przedzamczy i Zamku Wysokiego, z których każde w razie potrzeby mogło stanowić samodzielny obwód obronny. Komunikacja między częściami zamku możliwa była przez mosty zwodzone zbudowane nad fosami wypełnionymi wodą. Jedynie fosa wokół III Przedzamcza była sucha. 

 

  Najważniejszą częścią warowni stanowił, zbudowany na planie kwadratu o boku 47,5 m, czteroskrzydłowy Zamek Wysoki. Każdy z budynków składał się przynajmniej z trzech kondygnacji – piwnicy, niskiego przyziemia oraz znajdującego się nad nim, wysokiego piętra. Skrzydła wieńczyła kondygnacja poddaszy. Nad całością dominowała zlokalizowana z północno-zachodnim narożniku Zamku Wysokiego masywna ośmioboczna wieża. Wejście do niej znajdowało się na wysokości poddaszy skrzydeł zamkowych. W północnym skrzydle zamku znajdowała się kaplica, we wschodnim kapitularz – sala zebrań i narad zakonników, południowym dormitorium – wspólna sypialnia braci, a zachodnim refektarz – sala do spożywania posiłków. W piwnicach oraz na wyższych kondygnacjach znajdowały się magazyny, zbrojownie, młyn komturski, a w czasach polskich browar. Wewnątrz zabudowań znajdował się prostokątny dziedziniec obwiedziony krużgankami. 

 

Do dzisiaj można wejść na wieżę i podziwiać panoramę miasta 

 

Ostatnio edytowany 2023-01-09 12:18:09 przez użytkownika adrianoczub - w całości zmieniany 1 raz.
Obrazki do tego wpisu:
Zamek
Zamek

4145699 2023-01-07 21:08 rekomendacja Serengeti (user activity27708) - Znaleziona

Skrzyneczka albo raczej skrzynia zdobyta podczas eventu w Stogach. Ma być historia, legenda, opowieść, więc będzie :)

Pochodzę z pięknego, niewielkiego miasteczka położnego nad najpiękniejszym jeziorem na świecie, Jeziorem Chełmżyńskim. Historia, którą przedstawię związana jest z konkatedrą chełmżyńską, jednym z kilku zabytkowych obiektów w Chełmży.

Nie jest to najcenniejszy eksponat w chełmżyńskiej konkatedrze, ale z pewnością najpilniej strzeżony. To właśnie z nim wiąże się niesamowita historia, która sprowadza do katedry rzesze turystów z całego świata.

Historia rozpoczyna się w 1688 roku w Toruniu. Podczas procesji Bożego Ciała, której gościnnie przewodniczył biskup Kazimierz Jan Opaliński, luteranie zaatakowali jego orszak. Urażony biskup złożył skargę do papieża i do króla Jana III Sobieskiego. W ramach zadośćuczynienia luteranie musieli dokończyć budowę jednej z wież katedry chełmżyńskiej. Na cześć biskupa nazwaną ją wieżą Kazimierza Opalińskiego. Dzięki temu kościół zyskał barokowe zwieńczenie wieży w postaci trzech hełmów.

Po zakończeniu budowy, w kwietniu 1692 roku, jeden z budowniczych zrzucił z wieży kubek, życząc przy tym, aby kościół rozpadł się równie szybko. Ku jego zdziwieniu kubek, który spadł z wysokości 92 metrów pozostał cały. Świadek tego zdarzenia, biskup Kazimierz Opaliński, wziął kubek i polecił oprawić go w srebrną blachą i wygrawerować na niej opis całego zdarzenia. Powstała wtedy przepowiednia, że jeżeli coś złego stanie się z garnuszkiem, to nieszczęście dotknie również katedrę.

Przepowiednia ta wypełniła się w sierpniu 1950 roku, uczestniczka jednej z wycieczek oglądając kubek wypuściła go z ręki, a ten upadając na marmurową posadzkę kościoła i rozpadł się. Kilkanaście dni po tym wydarzeniu, nocą z 1 na 2 sierpnia, w wieżę Opalińskiego trafił piorun, powodując tragiczny w skutkach pożar. Spłonęła m.in. drewniana konstrukcja wież, zawaliły się gotyckie sklepienia, a zniszczeniu uległy zabytkowa polichromia oraz olejne płócienne obrazy wewnątrz świątyni. Dzięki stanowczej postawie ówczesnego proboszcza, Zygfryda Kowalskiego i zaangażowaniu parafian, odrestaurowane wnętrze kościoła otworzyło swoje podwoje na pasterkę 1953 roku, ale odbudowa zniszczeń trwała znacznie dłużej.

Co się stało z kubkiem? Spoczywa od tamtej pory w sejfie katedralnego skarbca. Bywa pokazywany turystom, jednak raczej nikt już nie dostanie go do swych rąk, aby sytuacja się nie powtórzyła.

Mam nadzieję, że historia ciekawa i cieszę się że mogłam się nią podzielić. 

Obrazki do tego wpisu:
Fotka
Fotka
Kubek
Kubek
Pożar
Pożar
Katedra nad jeziorem
Katedra nad jeziorem

4136046 2023-01-07 19:00 rekomendacja keram58 (user activity14796) - Znaleziona

Skrzynka podjęta podczas [12DŚBN] Mikołaje na morsowaniu - OP9MEA  w Stogach. Skrywa piękny artefakt i za to leci zielone. 

Długo zastanawiałem się o czym napisać ale mogę napisać tylko , jest takie miejsce....

Na końcu piaszczystej drogi przecinającej gęsty sosnowy bór przebija się prześwit polany. Wraz z każdym krokiem coraz wyraźniej rysują się na niej regularne kształty. Jeden krzyż, drugi krzyż, trzeci krzyż. Zamiast młodych samosiejek- niekończące się rzędy kamiennych nagrobków… 

Czy wiecie o czym piszę? To moje miejsce na ziemi, Puszcza Kampinoska.

Nie chce się powtarzać więc zacytuje fragment mego wpisu do geościeżki Kampinoskie ścieżki:

Jak napisał w swym wierszu „Wrzosy” Zdzisław Zembrzycki:

Coś nosiło mnie po Kampinosie
Pośród sosen zatopionych w piasku
Tam gdzie ranki są skąpane w rosie
Mgieł całuny włóczą się o brzasku

/-/
Pnie sosnowe w ordynku stojące
Wrzosy z rosy mokre oczy miały
Nie otarło jeszcze łez im słońce
Moich myśli w skupieniu słuchały

To moja puszcza, znam tu niemal wszystkie ścieżki, uroczyska, leśne oczerety. Tu chodziłem z dziadkiem leśnikiem na spacery słuchając leśnych opowieści, uczyłem się rozpoznawać leśne tropy. Z ojcem i bratem odwiedzałem leśne mogiły. Miałem wielu przyjaciół z leśnych już nieistniejących osad z którymi przemierzaliśmy leśne piaszczyste drogi które teraz zabiera las.

Zachęcam odwiedzajcie Puszczę Kampinoską i to póki wstęp jest wolny weźcie plecak i poczujcie od nogami piasek, dywany mchów czy leśne błota. Spotkacie bogata faunę i florę. Puszcza odsłoni przed Wami swe piękno i pokaże też swą mroczną historię okresu zaborów i wojny.

Skrzynkę zabieram na Mazowsze.

 

4135904 2023-01-07 19:00 rekomendacja LadyMoon (user activity5467) - Znaleziona

Opis później, bo muszę się zastanowić i mieć wenę, ale gwiazdkę już teraz mogę przyznać za wspólne z Charonem zmagania z tym keszem. Świetnie przygotowany.

Długo się zastanawialam, co tu opisać, bo najróżniejszych historii w moim życiu i tych, które znam jest całe mnóstwo, ale bo długich bojach myślowych zdecydowałam się opisać dwie ciekawostki historyczne.

Historia nr 1

Historia ta, wydarzyła się w 2019 roku, podczas mojego wyjazdu.

Z wiadomych względów nie podaję tutaj nazw miejscowości ani żadnych charakterystycznych szczegółów.

Byliśmy na wyjeździe we trójkę, ja oraz pan X i pan Y. Zwiedzaliśmy pewne obiekty, ukryte w środku lasu. Jest to miejsce raczej odwiedzane przez turystów, gdyż jest oznaczone na mapach i nie jest obecnie jakąś specjalną tajemnicą ( choć kiedyś niewątpliwie nią było). Ja to miejsce już znam od dawna, od jakichś 20 lat, bo kiedyś już tu bywałam, teraz była po prostu jedna z moich kolejnych wizyt a panowie też jeszcze wszystkiego nie widzieli, toteż sobie pozwiedzaliśmy. Panowie byli ubrani "normalnie" natomiast ja jak to ja - oczywiście spodnie moro. I te moje spodnie moro najprawdopodobniej przyczyniły się tego, co sie wydarzyło tego dnia.

W zasadzie nasz pobyt dobiegał końca. Dochodziliśmy już do miejsca, gdzie stały zaparkowane nasze auta i to były ostatnie minuty naszego wyjazdu. Za chwilę mieliśmy się pożegnać i rozjechać każdy w swoją stronę, my z Panem X w jednym kierunku a Pan Y do siebie. I gdy staliśmy już przy autach nagle podeszło do nas kilkoro osób. Przewodniczył im starszy pan a reszta osób to była kobieta, mężczyzna, dziecko i dwóch młodych chłopców. Ot, rodzinka zapewne na wczasach;)Starszy pan z zaciekawieniem spojrzał właśnie na moje spodnie i zaczął rozmowę. Zapytał czy wiemy gdzie tutaj jest potężny obiekt z wielkim wejściem pod ziemię? I wspomniał, że podejrzewa po naszym ( znaczy się moim;)) wyglądzie, że jesteśmy eksploratorami, więc zapewne znamy wszelkie tajemnice, jakie kryją się na tym terenie.

Zdziwieni odparliśmy, że tam zaraz obok są te słynne obiekty, do których każdy tu przyjeżdża. 

Ale starszy pan ( nazwijmy go "dziadek") przerwał nam mówiąc, że to nie o te obiekty chodzi, tylko o jeszcze inny obiekt, gdzieś tu w rejonie, do którego ów dziadek w połowie lat 90 wjeżdżał ciężarówką ZIŁ głęboko pod ziemię i chciałby teraz po tylu latach sobie przypomnieć i pokazać wnukom to miejsce. Mi aż się oczy zaświeciły, bo co jak co, ale o takich cudach na tym terenie to ja nie wiedziałam... Zapomnieliśmy, że mieliśmy wracać już do domów i natychmiast zaczęliśmy " ciągnąć dziadka za język" a za chwilę zaproponowaliśmy rekonesans terenowy w poszukiwaniu tegoż obiektu. Dziadek, pomimo iż od tamtych wydarzeń minęło 25 lat, doskonale pamiętał szczegóły

I im bardziej przypominał sobie i opowiadał, jak obiekt wyglądał, tym bardziej nam wyobraźnia rozgrzewała się do czerwoności.

Tak więc z opisu dziadka wyglądało to tak: z szosy zjeżdżało się w leśną drogę, teren był obniżony i nieco podmokły. Po kilkuset metrach droga zakręcała i na jej końcu stał ogromny obiekt z wielkim wjazdem, jakby magazyn. Dziadek był wówczas z kolegą ( który obecnie już nie żyje, więc dziadek nie może dopytać o szczegóły), jechali ciężarówką ZIŁ. Wjazd był na tyle wielki, że wspomniany ZIŁ wjechał tam bez trudu. Nie mieli latarek, a wjazd prowadził w dół, w czeluść. Po przejechaniu iluś metrów postanowili się jednak wycofać. Bali się tego ogromnego i nieznanego obiektu, a jednocześnie byli bardzo ciekawi, co to jest i do czego służy. Jednak rozsądek zwyciężył.

Po wycofaniu się i opuszczeniu terenu nigdy więcej dziadek już tam nie zaglądał. Teraz, po 25 latach, chciał pokazać wnukom to miejsce, ale niestety nie mógł go odnaleźć w terenie i stąd prośba do napotkanych ludzi, czyli nas, o pomoc w odszukaniu. Odpaliliśmy mapy, również lidar i rozpoczęły się "burze mózgów", gdzie to może być. Analizowaliśmy każde słowo dziadka opisujące obiekt i dojazd do niego i usiłowaliśmy dopasować do mapy. Wytypowaliśmy wkrótce dwa główne, podejrzane miejsca, jedno wytypował Pan Y, drugie ja. Ruszyliśmy zatem w teren. Na pierwszy ogień poszło miejsce nr 1 czyli miejsca Pana Y. Miejsce okazło się nieco upiorne i podmokłe. Było to jakieś rozlewisko. Rosły tam tajemnicze, stare drzewa oraz leżało pełno starych cegieł. Potem, na spokojnie już w domu, przeanalizowałam stare niemieckie mapy Messtischblatt, z których wynikło, iż stały tam niegdyś budynki ( możliwe, że jakiś młyn lub gajówka). Wspomnianego gigantycznego obiektu nie było nigdzie widać. Jednakże po analizie terenu, doszliśmy do wniosku, że to raczej nie jest to miejsce i ruszyliśmy na moje. Moje miejsce w/g mnie rokowało pomyślnie. Terenowo jakby się zgadzało z opisem dziadka, tyle tylko, że oczywiście żadnej drogi odchodzącej z szosy nie było, jak również po przejściu kilkuset metrów lasem nie natrafiliśmy na żaden obiekt a moim zdaniem na sztucznie usypaną górkę. Wtedy zrozumieliśmy, że tego obiektu tak łatwo nie znajdziemy, gdyż najprawdopodobniej został on zlikwidowany lub zasypany itp. No to w takim razie musimy przeszukać górki, bo zapewne któraś z nich skrywa nasz obiekt. Górki, owszem, były bardzo ciekawe, jedna nawet miała wodę na szczycie, ale nie zgadzało się to z resztą opisu dziadka. Biegaliśmy wtedy po lesie, rozemocjonowani i w szale poszukiwań, ale niestety... nie było to takie proste i kiedy już nam się wydawało, że jesteśmy blisko rozwiązania zagadki - okazywała się pudłem. 

Dzień się zbliżał ku końcowi, my dawno mieliśmy już rozjechać się do domów a tymczasem szukaliśmy po lesie obiektu, którego nie mogliśmy znaleźć. Po kilku godzinach ganiania po lesie zdecydowaliśmy się zakończyć poszukiwania na dzień dzisiejszy i pożegnać się z naszymi nowo poznanymi współposzukiwaczami, zwłaszcza że dziecko, które było z nimi zaczęło już marudzić i wszyscy byli już po prostu zmęczeni. Pożegnaliśmy się ładnie z dziadkiem, podziękowaliśmy mu za niesamowitą tajemnicę, jaką nam powierzył i ruszyliśmy już do domu, bo droga daleka. 

Pan Y podjął decyzję, iż nie wraca jeszcze do domu, a zostaje tutaj w terenie z 1 lub 2 dni i jeszcze poszwęda się po tych lasach, a nóż widelec może coś odnajdzie. I został. 

Ja i Pan X opuściliśmy teren. Po drodze do domu miałam w głowie jedno wielkie kłębowisko myśli, bo takie sytuacje jak ta, nie zdarzają się na codzień. 

Na drugi dzień na spokojnie zdzwoniłam się z Panem Y i podsumowaliśmy sobie to, co wydarzyło sie dzień wcześniej. Już wtedy na chłodno, bez emocji doszliśmy do wniosku, że tego obiektu po prostu nie ma i zapewne nie było a pamięć starszemu Panu zapewne płata figle i coś mu się pomieszało przez te lata. Zapewne wjeżdżał do tych obiektów, które stoją po dziś dzień w lesie i są ogólnodostępne. Zresztą pan Y też na spokojnie jeszcze analizował teren, miał sporo czasu na to i jego poszukiwania nie przyniosły pożądanych rezultatów. Podjął więc decyzję o powrocie do domu. 

Następnego dnia myślałam, że już dawno wrócił do siebie, ale gdy otrzymałam od niego telefon, mój świat zawirował jeszcze bardziej. Zaczął rozmowę od słów: " Lady ? Jeśli stoisz to lepiej usiądź "

No to usiadłam, bo to co chwilę później usłyszałam przeszło nasze najśmielsze oczekiwania.

Otóż pan Y, gdy już był przy aucie i chwilę później miał już wyjeżdżać, na słynny już parking zajechało auto. Pełno samochodów tu przyjeżdża zwiedzać obiekty, więc nie budzi to już niczyjego zdziwienia. Z auta wysiadł mężczyzna oraz para starszych osób. Starsi państwo poszli w las a mężczyzna został przy samochodzie. Pana Y coś tknęło. Podszedł do niego i zapytał po prostu wprost, czy ów pan cokolwiek wie o istnieniu obiektów ( tych z opisu dziadka). Mężczyzna odparł - ku wielkiemi zdziwieniu pana Y - że wie i że może spokojnie potwierdzić, że istniał tutaj taki obiekt i to nawet nie jeden. Mało tego, powiedział również - nieco ciągnięty za język przez pana Y - że osobiście maskował owe obiekty pod koniec lat 90 i sadził na nich las, który obecnie już jest bardzo ładny i dorodny. Droga dojazdowa z szosy również została zaorana i zasadzony został na niej las.

Pan ( nazwijmy go "maskownik" ) oczywiście nie zdradził dokładnej lokalizacji obiektu, ale to, co powiedział, wystarczyło, aby nas upewnić, że to, o czym opowiadał dziadek, jest najprawdziwszą prawdą.

I tak oto w ten sposób staliśmy się posiadaczami tajemnicy największej z tajemnic. 

Odbyliśmy jeszcze później kilka wizyt w tamten rejon, choć już nie w pełnym składzie, i moje miejsce wciąż wzbudza we mnie emocje, lubię tam przebywać, bo za każdym razem odkrywam tam coś nowego. 

Technicznie, żeby odkryć tą tajemnicę, trzeba byłoby użyć ciężkiego sprzętu, gdyż samą łopatą nie jest możliwe odkopanie choćby skrawka tej górki ( znaczy można, ale trzebaby kopać chyba nieustannie przez co najmniej tydzień) a jak wiadomo - jest to gęsto porośnięty las i żeby jakakolwiek koparka mogła tam wjechać - należałoby wyciąć uprzednio drogę dojazdową, nie mówiąc już o niemożliwym do uzyskania pozwoleniu od LP na kopanie koparką w lesie. Zresztą, nie po to ukrywali te obiekty, zakopywali, zasypywali i sadzili na nich las, aby ukryć je przed światem, żeby teraz nagle zgodzić się na ich odkrycie. Obiekty te z pewnych względów mogą stanowić również niebezpieczeństwo i w niczyim interesie ( poza oczywiście nami;)) a tym bardziej LP , nie jest ich odkrywanie. 

My wiemy, gdzie mniej więcej one są, ja wiem, gdzie jest moje "podejrzane" miejsce i żyjemy z tą wiedzą, choć się czasem zastanawiam, dlaczego właśnie los tak sprawił, że to my zostaliśmy wybrani na powierzenie nam tej tajemnicy. Może jednak kiedyś uda się ją w jakiś sposób odkryć?

Nie ukrywam, że odkrycie tego obiektu byłoby precedensem na skalę niemal globalną, a już samo wejście do niego byłoby marzeniem chyba każdego eksploratora i miłośnika podziemnych obiektów.

A może przyjdzie taki moment, że będziemy mogli i chcieli przekazać tą tajemnicę potomnym?

A jak nie lub nie będą zainteresowani to najzwyczajniej w świecie zabierzemy ją na tamten świat i do grobu pod ziemię,  ale póki co, to właśnie ziemia skrywa tą wielką tajemnicę i niechętnie chce ją nam ujawniać. 

A mało kto wie, stąpając leśnym runie tamtejszych lasów, co niesamowitego kryje się pod jego powierzchnią :)

The end.

P.S Miejsce to nie znajduje się na obszarze Riese czy Gór Sowich i ma z nim nic wspólnego. Bo ktoś, kto interesuje się tajemnicami tego typu od razu może pomyśleć, iż wydarzenia opisane wyżej miały miejsce właśnie tam, bo tam jest wciąż mnóstwo nieodkrytych i niezbadanych podziemi, do których można było niegdyś wjechać. Miejsce to również nie ma nic wspólnego z żadnym zamkiem, a tym bardziej dolnośląskim, gdzie również często się słyszy, że niegdyś "wjeżdżały ciężarówki pod ziemię ". Żeby było ciekawiej, miejsce jest w północnej Polsce ;)

Historia nr 2 - wkrótce...

Ostatnio edytowany 2023-04-26 10:24:57 przez użytkownika LadyMoon - w całości zmieniany 2 razy.

4133244 2023-01-07 18:55 rekomendacja Charon7 (user activity2878) - Znaleziona

Opowiem historię pewnej rodziny, mojej rodziny.
Jedna część rodziny pochodzi w Wielkopolski, a druga z Polesia (w okresie międzywojennym to dawniej środek Polski, a obecnie Białoruś).
O historii tej dowiedziałem się w roku 1980, gdy miałem wówczas 6 lat.
Dziadek przed śmiercią wymienił tylko nazwę i potem zaraz zmarł. Później na jakiś czas zapomniałem o tych wydarzeniach. Dopiero w 2006 roku zacząłem sobie przypominać, co dziadek przed śmiercią mi powiedział.
Zacząłem się bardziej tym interesować oraz swoimi korzeniami. Znałem tylko nazwę miejscowości i nic więcej, żadnych kontaktów i korespondencji. Nikt z nas nie utrzymywał z tamtą strona kontaktów.
Miejscowość, która był wypowiedziana z ust dziadka to: Mołdowicze.
Nawet nie wiedziałem gdzie to jest, jedynie tyle, że leży na obecnej Białorusi.
Na współczesnych mapach ta nazwa nie funkcjonowała.
Mogła być w innej pisowni, przekształcona na język rosyjski.
Jak zacząłem szukać i studiować różne mapy, zwłaszcza mapy bardzo stare, z okresu zaborów Polski - to znalazłem pewien trop.
Mogła to być miejscowość: Moldovichi, pisownia rosyjska: Молдовичи.
Nie byłem do końca pewny, bo takich miejscowości o podobnie brzmiącej nazwie mogło być kilka i też miałem kilka innych typów.
Tak więc trop padł na miejscowość Moldovichi koło Kozłowszczyzny.
Podróż zaplanowałem szybko, tuż po przygotowaniach i załatwienieniem kontaktów z polskim kościołem w Słominie (polski kościół nieopodal miejscowości Moldovichi - na tym terenie kościół funkcjonował i dalej funkcjonuje), załatwienie meldunku na parafii, wystawienie zaproszenie z tegoż też kościoła. I najważniejsze - załatwienie wizy na Białoruś.
Za niedługo więc znalazłem się w Moldovichi i znalazłem rodzinę - mojego Wujka Borysa, jego żonę i ich dzieci i wnuki. Znalazłem też rodzinny cmentarz. Cmentarz, na którym spoczywa tylko moja rodzina.
Wujek Borys przy szklance dobrego bimbru opowiedział mi losy mojego dziadka od strony ojca.
Historia zaczyna się w czasie II wojny światowej.
Dziadek pracował na gospodarce pod okupantem niemieckim. Dowoził plony do dworku, w którym był sztab niemiecki. Nie było by w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że dziadek zakochał się w pewnej Niemce.
Niemka niedługo po tym wyjechała. Dziadek korespondował nadal ze swoją ukochaną.
Niedługo też zbliżał się front po porażkach Niemiec i dziadek musiał uciekać ze swojego majątku, tylko dlatego, że miał kontakty z Niemcami.
Jeżeli chciał dalej żyć, to musiał uciekać. Miejscowi, a zwłaszcza Rosjanie, nie lubili jak ktoś brata się z wrogiem, nawet jeżeli jest to wróg płci przeciwnej.
Tak więc dziadek w 1944 roku wyruszył w podróż na zachód. W czasie podróży front go ominął. Najpierw trafił okolice Kielc, a potem do Gdańska.
Jechał transportem przesiedleńców do Gdańska. W transporcie zaprzyjaźnił się parą: ojcem i córką. Pociąg dojechał do Gdańska, stanęli na przystanku Gdańsk - Biskupia Górka (tego dworca obecnie już nie ma). Tam stali i mieszkali w wagonach przez tydzień.
Po tygodniu ludzie zaczęli wychodzić i szukać czegoś dla siebie.
I tak mój dziadek znalazł kawałek działki na Oruni Górnej, a na tej działce była mała, ceglana zabudowa - obora i chlewik.
Tego samego roku, a był to rok 1945, z tej pary znajomych starszy pan umarł.
Dziadek wówczas zaopiekował się dorosłą już córką i się pobrali - założyli rodzinę.
Obecnie mój dziadek już nie żyje, a babcia żyje nadal i ma prawie 100lat
Taki to kawałek historii - w sumie geneza rodziny Charona na ziemi gdańskiej :)

Ostatnio edytowany 2023-01-22 21:18:33 przez użytkownika Charon7 - w całości zmieniany 1 raz.

4132508 2023-01-07 18:29 Kika (user activity15158) - Znaleziona

Słyszeliście może o jednym z najważniejszych miejsc portowych i handlowych basenu morza bałtyckiego w okresie wikińskiego? Leżącym u ujścia Wisły? Do głowy przychodzi Wam pewnie Gdańsk … Ale ja chcę Wam powiedzieć o potężniejszym mieście – o Truso.

Jeszcze w XX w. uważano, że to legendarne miasto leżało na ternie dzisiejszego Elbląga. Dopiero 40 lat temu odkryto jego pozostałości nad brzegami jeziora Drużno. To ogromne emporium handlowe obsługiwało Skandynawię oraz Wschodnią i zachodnią Słowiańszczyznę. Z Imperium rzymskim łączył Trusu bursztynowy szlak. Głównymi towarami handlowymi były nie tylko wyroby bursztynowe, lecz przede wszystkim sól, broń i niewolnicy. Zapłatę przyjmowano albo w dirmhach arabskich albo po prostu w srebrnych odważnikach wagowych, które były pierwszą tutejsza walutą (stosowaną jeszcze prez Mieszka I).

Choć emporium rodowód miało wikiński, w Truso zamieszkiwali już pierwsi chrześcijanie. Truso było miastem bogatym i całorocznym, funkcjonującym również zimą o czym świadczą odnalezione choćby łyżwy kościane czy raki wbijane w końskie kopyta, a służące do przewożenia towarów również po lodzie. W łodziach wikińskie - w przeciwieństwie do łodzi słowiańskich gdzie używano drewnianych kołków – do łączenia klepek poszycia używano nitów szkutniczych. W długie zimowe wieczory grano w grę przypominającą szach – w Hnefatafl, w której jednak zwycięstwo gwarantowało dojście do narożnika planszy. Przy czym nie chodziło tu o czystą rozrywkę lecz również o rodzaj wróżby, wyroczni.

A jak to się stało, że Truso zniknęło z mapy 1000 lat temu? Wikińskie emporia handlowe, leżące jednak w głębi lądu, ustępować zostały nowocześniejszymi miastami mającymi za sobą strukturę państw wczesnofeudalnych i chrześcijaństwo. Następcą wikińskiego Truso został królewski Gdańsk.

Zdjęcia z tamtego okresu gdzieś mi się chwilowo zapodziały, jak odszukam to dorzucę????

(na podstawie wykładu dr Marka Jagodzińskiego)

Chcieli byście się dowiedzieć więcej? To zapraszam do osobistych odwiedzin Muzeum Archeologiczno-Historycznego w Elblągu, naprawdę warto.

Ostatnio edytowany 2023-02-22 23:34:34 przez użytkownika Kika - w całości zmieniany 1 raz.

4136092 2023-01-07 18:21 rekomendacja hobbbysta (user activity26422) - Znaleziona

Porządna skrzynia raczej trzeba dźwigać w dwie osoby. I dalej też ciężko dostać się do logbooka. Mimo wszystko udało się jeszcze wymyślę opis i będzie komplet. Dzięki

Obrazki do tego wpisu:
Kapliczka
Kapliczka
Taka historia
Taka historia
QR
QR

4135395 2023-01-07 18:20 elmodemonico (user activity3416) - Znaleziona

Skrzyneczka złapana na evencie poświątecznym w Gdańsku. Nie sama skrzynka, ale spotkanie z jej właścicielem po naprawdę długim czasie sprawiło mi najwięcej radości - skrzyneczka to już wisienka na torcie. Dzięki Tomku, fajnie było się znowu zobaczyć Mordeczko. Dzięki za kesza!

CIEKAWOSTKA Z KWIDZYNA: Czy wiecie dzieci, że przez Kwidzyn niegdyś przepływała rzeka Nogat? Tak, ten sam Nogat co przez Malbork. Rzeka ta wypływała z jeziora o tej samej nazwie (ono jeszcze istnieje) i w ogóle nie miała nic wspólnego z Wisłą! Po starorzeczu Nogatu ostały się jedynie fragmenty kanałów melioracyjnych, w tym znany szerzej w Kwidzynie Kanał Palemona. Nogat przepływał także pod największym w Polsce WC, czyli pod kwidzyńskim Gdaniskiem (nie mówcie tego przy Qbackim XD) O tym fakcie nie wie nawet wielu rodowitych Kwidzyniaków. 

PS Z gwiazdką wrócę jak nazbieram znowu!

Ostatnio edytowany 2023-01-08 22:25:30 przez użytkownika elmodemonico - w całości zmieniany 1 raz.

4132490 2023-01-07 18:15 rekomendacja Maleska (user activity10829) - Znaleziona

Tak straszyli, tak straszyli, a wcale ciężko nie było. 

 

Legenda:

,,Skąd te Pabianice

Tam, gdzie Dobrzynka wpada do Neru, leżała Kasztelania Chropska - własność książęca, kraina błot i bagien. Była w niej wieś Słupiec - wśród borów i lasów. Na skraju tej wsi zbudowano grodek myśliwski dla książąt, którzy "bawili" w puszczy i "zwierzynę pobijali". Z grania ich rogów i pokrzykiwań legenda wywiodła nazwę osady - Pobawianice - Pobijanice - Pabianice.

Inna legenda głosi, że nasze miasto swą nazwę zawdzięcza księżniczce Pabiance, która ongiś rezydowała na zamku. Pabianka była nieszczęśliwa, choć bogata. Bardzo cierpiała z powodu brzydoty. Jej twarz szpeciło trwałe skrzywienie ust. Księżniczka nie chciała pokazywać się światu. Rozkazała przekopać głęboki tunel między zamkiem a kościołem. Tunelem tym w ukryciu przechodziła na nabożeństwa,,

05.jpg (666×467)

 

źródło testu

źródło zdjęcia

Ostatnio edytowany 2023-01-18 11:17:48 przez użytkownika Maleska - w całości zmieniany 2 razy.

4132472 2023-01-07 18:05 rekomendacja gagu (user activity12601) - Znaleziona

Kesz zrobiony na stoliku przed barem w silnej załodze. Dzięki.

Każdy chyba po jednej nutce zgadnie kawałek Scyzoryk Liroya. Dla tych co po trzeciej nutce rozpoznają, przypomnę o tym gdzie mowa: "Silnica, Silnika, Silnika płynie tu. Tu %#€%€€#€, Rumunów i ping-pongów jest &^€^%€^;%€€^^&,€#@!!-." Nie będę dalej cytować, by bana nie dostać.

I właśnie tej Silncy dotyczy owa ciekawostka. Niedaleko, gdzie mieszkał Liroy,  płynie kielecka rzeczka przecinając również centrum miasta. Są tam tak zwane dolinki, gdzie można pospacerować, zimą pojeździć na sankach, tak to pamiętam z dzieciństwa. A jak to można usłyszeć w tekście kawałka, można było się tam też załapać na oklep, wyrwanie zegarka lub w najlepszym wypadku pościg z wyzwiskami. Wieżowiec nad rzeką rzeczywiście zamieszkiwali Cyganie, wspomagani licznymi zastępami z ulicy 1go Maja.

Wszystko by się zgadzało, gdyby nie jeden mały szczegół. Odcinek rzeki, o której mówi Kielecki wieszcz, to tak naprawdę Dąbrówka, która wpadała do Silnicy na wysokości dziejszej al. IX wieków, w okolicy mostka tejże  drogi. A sama Silnica ma źródło w okolicach kościoła św. Wojciecha, czyli najstarszej części, zalążka miasta. W tej chwili koryto jej od źródeł, aż do okolicy wspomnianego mostku znajduje się pod ziemią, w kanale. Faktycznie wygląda to jakby ten kanał był dopływem Dąbrowki, a jest zupełnie odwrotnie. W tej chwili wielu Kielczan nie ma o tym pojęcia.

Ostatnio edytowany 2023-01-09 20:16:04 przez użytkownika gagu - w całości zmieniany 2 razy.

4132439 2023-01-07 17:47 crazy_baby (user activity18184) - Znaleziona

Już się kiedyś bawiłam podobnym keszem i zeszło 2 godz przy ognisku a teraz grupowe podejmowanie sprawnie poszło.

 

Książę Kazimierz powracał przez Śląsk do Krakowa po kilkuletniej niewoli na Węgrzech. Szukał osady Białobrzezie. Zamiast niej wjechał ze swoimi wojami w spalony i zniszczony gród. Zdumiony ogromem strat poczynionych w nim, po czasie dostrzegł samotnego rycerza i zbliżywszy się ku niemu, miał zapytać:
-Co się stało z kasztelanią?
Ten odparł:
-Książę czeski był tu jako nieprzyjaciel.
Zdumiony książę zawołał:
-Był tu?!

Zwany wtedy Mnichem, książę Kazimierz, zastawał grody i wsie w pożodze, pozostawione przez Czechów. Przemierzając spaloną kasztelanię, książę wraz ze swym starym rycerzem wypytywali ludność o nieprzyjaciela, na co otrzymywali zawsze odpowiedź:
-Był tu.

Wówczas to z woli księcia Kazimierza gród nazwano "Byłtu", by w późniejszym czasie przyjął nazwę: Bytum, Bytom. Na kasztelana bytomskiego spośród swej świty wyznaczył
rycerza Jescho.

Podróżując po kasztelanii, książę przyglądał się ludności i jej pracy, wśród której przeważali myśliwi, pszczelarze i gwarkowie. Stąd też z bractwa gwarków wybrał starszego, zwanego Janko, a iż ten pochodził z Saksonii, nakazał mu, by sprowadził swych rodaków dla założenia przedmieścia Rozbark, osady gwareckiej. Kazimierz sam ciekaw pracy górniczej, zapałał chęcią zwiedzenia głębin ziemnych, w których to wydobywano galenę, skałę zawierającą ołów i srebro. Udał się wtedy orszak do osady Szarlej, gdzie książę Kazimierz zobaczył gwareckie szyby i wydobywane skarby. Nazwa osady wywodzi się od imienia ducha górniczego, który miał się ukazywać gwarkom w podziemnych czeluściach.

Mijając kolejną z osad, spostrzegł na jednym z wzniesień unoszący się dym, a wraz z nim rozchodzący się zapach chleba, na co miał zawołać: Piekarz?
Wówczas, też z jego woli, piekarzowi, starającemu się o władzę na tej ziemi, darowując mu owe włości, nakazał osadę nazwać Piekary.

Zmierzający ku Krakowowi książę Kazimierz, otrzymawszy po śmierci przydomek Odnowiciel, nadawał nazwy wielu wsiom, osadom i ustanawiał namiestnictwa. Tego chcieli potomni, którzy tworzyli legendy i podania dodające splendoru i podziwu dla swoich miejscowości.

Bolesław Kędzierzawy funduje kościół

Bardziej prawdopodobną wzmianką o istnieniu Bytomia, z około 1160 roku, jest fakt fundacji przez Bolesława Kędzierzawego kościoła na bytomskim Wzgórzu św. Małgorzaty. Historia ta przedstawiona jest na tympanonie Jaksy, płaskorzeźbie znajdującej się w Muzeum Architektury we Wrocławiu, a pochodzącej z opactwa św. Wincentego na Ołbinie. Płaskorzeźba przedstawia w punkcie centralnym Chrystusa na tronie, do którego z prawej strony zmierza
Jaksa z żoną Agatą, a z przeciwnej strony postać księcia Bolesława Kędzierzawego z synem Leszkiem, niosącego model kościoła z widniejącym napisem " IN BITOM", co oznacza "w Bytomiu".
Tympanon Jaksy jest najstarszym zachowanym w Polsce, datowanym na lata 1160-1163.

Źródło: B.Szczech - Srebrne Miasto,czyli bytomskie legendy i podania

LINK

Ostatnio edytowany 2023-01-27 22:17:44 przez użytkownika crazy_baby - w całości zmieniany 1 raz.

4135925 2023-01-07 15:12 rekomendacja r00t7 (user activity12899) - Znaleziona

Kapitalny pomysł. Ciekawostkę wrzucę niebawem.

 

Zanim szczepy połączyły się w plemiona, a plemiona w państwa. Na Mazowszu porośniętym nieprzebranym borem, znajdowały się nieliczne osady.

Większość mieszkańców żyła z owoców lasu i puszczy, takich jak dzika zwierzyna, miód czy leśnie jagody. Był też wioski rybackie, jedną z takich wiosek zamieszkiwał młody i silny rybak zwany Warsem.Tak jak jego dziad i ojciec tak i Wars cieszył się niezwykłym szacunkiem. Ze strony wszystkich osadników, na który zasłużył sobie ciężką pracą i niezwykła wytrwałością.  Nie jednokrotnie z połowów wracał z siecią pełną ryb, czasem na połów zabrał innych mężczyzn aby pomogli mu dociągnąć pełne sieci do brzegu. Wars miał również dobre serce, to też staram się dzielić rybami z mieszkańcami wioski, którzy nie mieli tyle szczęścia co on. Najczęściej pomagał wdowom, po rybakach którzy nigdy z połowu nie wrócili i osieroconym dzieciom. Nie szukając w zamian chwały ani zapłaty. 

 

Po roku ciągłych wypadów nad rzekę. Wars postanowił się nie ukrywać lecz poczekać na syrenę i powiedzieć co do niej czuje. Kiedy zjawił się nad brzegiem syrena nie wychodziła z wody. Następnego wieczoru podpłynął łódką do miejsca w którym syrena się pojawiała i ukrył się w trzcinie. Kiedy dziewczyna się wynurzyła z wody i zaczęła śpiewać młodzieniec wypłynął. Syrena spłoszyła się lecz on krzyknął

- Nie bój się nie zrobię ci krzywdy!

- Dlaczego mnie podglądasz? – zapytała a na jej twarzy pojawił się rumienieć

 

- Wybacz mi piękna Pani. Od roku przychodzę nad rzekę by posłuchać twojego śpiewu i choć przez chwilę spojrzeć w twe oczy. Od niedawna wiem, że me serce należy do Ciebie i choć jestem prostym rybakiem moja miłość jest szczera i wieczna – to powiedziawszy opuścił głowę, a kiedy ją podniósł syrena zniknęła pod wodą. Rozejrzał się i zrozpaczony powrócił do brzegu. Kiedy tam dopłynął tuż obok łódki pojawiła się głowa syreny.

- Nie jesteś prostym rybakiem Warsie – odparła dziewczyna, młodzieniec słysząc jak wymawia jego imię, zarumienił się.

- Skąd wiesz, jak mam na imię? – zapytał lekko zmieszany

- Na imię mam Sawa, i również ja Ciebie od roku oglądam. Gdy łowiłeś ryby przyglądałam ci się, różnisz się od innych rybaków, którzy znęcają się nad rybami, okaleczając je. To dlatego twe sieci są zawsze pełne a innych puste, ale również dlatego że moje serce należy do Ciebie. Tak jak ty mnie  tak i ja Ciebie pokochałam, lecz dużo wcześniej i dawniej. – Uradowany Wars wskoczył do wody i pocałował Sawę.

 

Kiedy syrena pokocha mężczyznę a ich pocałunek będzie pocałunkiem miłości, staje się kobietą. – po tych słowach pociągnęła Warsa za rękę i oboje wyszli z wody. Teraz jej okrycie z muszli sięgało ziemi.
Wars i Sawa wraz z gromadką dzieci, żyli w szczęściu i miłości. A niewielka osada, która na ich cześć została nazwana Warszawą dziś jest wielkim miastem i stolicą Polski.

 

źródło: polskatradycja.pl

Ostatnio edytowany 2023-02-14 16:06:56 przez użytkownika r00t7 - w całości zmieniany 1 raz.

4136056 2023-01-06 00:00 Sir Black (user activity2936) - Skrzynka przeniesiona

Punkt startowy kesza

4130095 2023-01-05 14:37 Sir Black (user activity2936) - Komentarz

Również dorzucę swoją ciekawostkę, a zatem... Na tyle ile zdołałem zdobyć informacji, chciałbym przedstawić Wam pewną przedwojenną mieszkankę Damnicy, baronową Klarę von Gamp, urodzoną 27.05.1854 roku w Barmen. Była drugim dzieckiem i najstarszą z trzech córek... Friedricha Bayera założyciela znanego, istniejącego do dziś koncernu chemicznego i farmaceutycznego Bayer, tak właśnie tego, który produkuje aspirynę. 10.03.1871 niespełna siedemnastoletnia Klara została wydana za piętnaście lat starszego Carla Rumpffa, który piastował wysokie stanowisko w firmie jej ojca. Po śmierci swojego pierwszego męża w 1889 r. Klara w dniu 01.09.1890 poślubiła Karla Gampa - podania mówią, że był jej prawdziwą i wielką miłością. Gdy ten w 1910 kupił pałac i ziemię w Damnicy, miejsce to stało się ich letnią rezydencją, spędzali tu kilka miesięcy każdego roku. Zimy zazwyczaj w Berlinie, w mieszczącej się w tam rezydencji przy Rauchstrasse 13 Krara, która była znakomitą pianistką, grywała na cztery ręce z Franciszkiem Lisztem. Klara choć wniosła ogromny posag, zgodnie z duchem czasu stała w cieniu męża, co nie przeszkadzało jej realizować się jako filantropka. Wspólnie z mężem ufundowała sierociniec w Sępopolu, Karl von Gamp był również właścicielem majątku we wsi Masuny, nieopodal wspomnianego miasta, za co od cesarzowej Augusty Wiktorii otrzymała srebrny Kobiecy Krzyż Zasługi. Obecnie użytkowany w Damnicy stadion i boisko również powstały dzięki niej, w 1923 roku oddała bezpłatnie teren gminie pod te obiekty. Przedwojenni mieszkańcy Damnicy wspominali, że kiedy byli jeszcze dziećmi, Baronowa przy okazji różnych świąt obdarowywała ich drobnymi upominkami, najczęściej były to słodycze. Klara zmarła w Berlinie w 1938 roku, jej ciało przewieziono do Damnicy i została pochowana obok męża na cmentarzu rodowym.

Zdjęcie 1 - Klara jako panna.
Zdjęcie 2 - Klara ze swoim drugim mężem Karlem von Gamp.
Zdjęcie 3 - Brama cmentarza rodowego, na którym została pochowana Klara. Cmentarz po wojnie został zniszczony i rozgrabiony.
Zdjęcie 4 - Miejsce gdzie spoczęła Klara.

Ostatnio edytowany 2023-01-06 01:46:40 przez użytkownika Sir Black - w całości zmieniany 1 raz.
Obrazki do tego wpisu:
Zdjęcie 1
Zdjęcie 1
Zdjęcie 2
Zdjęcie 2
Zdjęcie 3
Zdjęcie 3
Zdjęcie 4
Zdjęcie 4