Wpisy do logu Wehikuł Czasu z Hebrondamnitz 22x 0x 4x 21x Galeria
2023-03-18 20:26 Baton123 (6667) - Znaleziona
Skrzynia trafiła do nas dzięki uprzejmości kerama, któremu chciało się ją wozić w aucie, za co baaardzo dziękujemy. Świetny pomysł, wykonanie jeszcze lepsze. Cudowne historie! No świetna skrzynia!
To teraz ja dorzucę legendę ze swojego miasteczka napisaną przez lokalnych pisarzy, miłej lektury życzę!
Krystyna i Ryszard Kornaccy "Czarna róża: baśnie i opowieści z Podlasia"
"Gdzieżeś się podział czarny baranie?"
Ongiś, bardzo dawno temu, nad rzeką Krzną stał wspaniały zamek. Z niewiadomych przyczyn zapadł się pod ziemię tak głęboko, że nic nie zostało po nim, ani jedna cegiełka, ani nawet najmniejszy ślad. Ludzie pamiętali to miejsce z opowieści rodziców, rodzice z opowieści dziadków, dziadkowie z opowieści pradziadków… Pamiętali tak długo, że nazwali to miejsce Zamczyskiem. Ulica przechodziła obok rzeki i w pewnym miejscu musiała ją przeciąć. Położono wtedy niewielką kładkę, którą z czasem trzeba było zamienić na drewniany mosteczek.
Jak głosi legenda – o północy, po drewnianych barierkach mostu spacerował czarny baran. Widziało go wielu ludzi, którzy mogli przysiąc, że była to najczystsza prawda. Niejeden śmiałek próbował złapać czarnego barana i gdy już miał go w rękach, czarny baran znikał, zapadał się w ciemności. Baran nic złego ludziom nie czynił, pokazywał się zawsze w tym samym miejscu, o tej samej porze i znów ginął w mroku. W końcu ludzie orzekli, że musi to być siła nieczysta, która przybiera taką postać. Nikt jednak nie wiedział, jak to sprawdzić.
Pewnego dnia, po służbie wojskowej wracał do wsi młody chłopak. Był to człek wesoły i odważny, choć biedny jak mysz kościelna. Nie miał przy sobie nic prócz kawałka chleba, dzbanka czystej wody i postrzępionego odzienia.
Idzie sobie – aż tu patrzy – siedzi starzec, maleńki, skurczony, z długą brodą, ubranie na nim poszarpane, jakby z wiatrem polkę tańcował.
Staruszek prosi:
- Chłopcze, przyodziej mnie, nie mogę się poruszyć, bo ubranie całkiem ze mnie leci.
Młodzieniec niewiele się zastanawiał, zdjął z siebie połataną marynarkę, wyjął z torby stare drewniaki i podarował starcowi.
- Weź proszę, choć sam niewiele posiadam, podzielę się z tobą i dam ci to, co mam.
- Dziękuję ci, idź z Bogiem – odpowiedział starzec. Wędruje chłopak ochoczo, choć srogi upał mu doskwiera. nagle spostrzegł drugiego staruszka, młodszego od poprzedniego, lecz bardzo słabego.
- Daj mi pić chłopcze – prosi starzec – od trzech dni nie miałem kropli wody w ustach.
Wyjął młody chwat swój dzban i napoił starca.
- Dzięki ci za twoje dobre serce, wędruj dalej, a na pewno spotka cię szczęście.
Uradowany junak ruszył z ochotą dalej. Przeszedł kilka, a może kilkanaście kilometrów. Strudzony wielce zapragnął usiąść i odpocząć.
Nagle usłyszał chrapliwy głos:
- Dzień dobry młodzieńcze, widzę, że bardzoś strudzony, usiądź przy mnie, odpocznij trochę.
Staruszek był siwiutki, a głos miał tak słaby i ochrypły, że ledwie można było jego słowa zrozumieć.
- Bardzo długo wędruję po tym świecie, już tak długo, że nie wiem, kiedy ostatni raz jadłem. Gdybym zjadł choć kromkę chleba, poczułbym się lepiej.
Młodzieniec wyjął z torby ostatni kawałek chleba i oddał starcowi. Ten jadł chleb wolniutko, a kiedy zjadł, powiedział:
- Widać, żeś dobry człowiek. Oddałeś mi swój ostatni kęs chleba, napoiłeś i przyodziałeś. Czas abym i ja cię wynagrodził.
- Nie dla nagrody to robiłem, lecz z serca – odpowiedział młodzieniec.
- Widzę, żeś nie tylko dobry, ale i skromny. Mało jest takich ludzi na świecie. Przyjmij więc ode mnie w nagrodę torbę, w której wszystko może się zmieścić.
Jak powiedział, tak się stało. W torbie można było znaleźć wszystko. Nie brakowało w niej nigdy jedzenia, picia i odzienia.
Młodzieniec chciał podziękować starcowi, lecz nim wydobył z siebie słowo, staruszka już nie było. Ruszył więc w dalszą drogę, aż dotarł do jakiejś miejscowości, w której stała stara karczma.
Postanowił wejść do środka. Zajrzał do torby i ku zdziwieniu wszystkich wydobył z niej świeży chleb, kawał mięsa i chociaż miał wodę w torbie, poprosił o kufel piwa. Stary Żyd – karczmarz zdziwił się bardzo, że ten ubogo ubrany i biedny człowiek jada jak prawdziwy pan. Przysiadł się do chłopca i chciał się koniecznie dowiedzieć, skąd pochodzi i dokąd wędruje.
- Dokąd idziesz młodzieńcze, gdzie masz swój dom?
Chłopiec odrzekł, że mieszka wszędzie i chodzi po świecie, aby zamknąć w torbie wszystkie duchy, strachy i nieszczęścia.
- Taki jesteś odważny? – zapytał Żyd. – A jakże ty, mizeroto, poradzisz wszystkim duchom i siłom nieczystym?
- Zamknę je w torbie – tu pokazał Żydowi torbę, która wydała się być bez dna.
- Ty chyba kpisz ze mnie starego – powiedział karczmarz.
- Wcale nie, możesz się o tym przekonać.
- A to dobrze się składa – powiedział sprytny Żyd. U mnie na strychu coś straszy. Zawsze o północy słychać jęki, jakby jakiś płacz.
- To możesz dzisiaj spać spokojnie, nic ci nie będzie przeszkadzało – uśmiechnął się młodzieniec.
Kiedy wybiła północ, chłopak wszedł na strych, wyłapał wszystkie duchy, zamknął je, a torbę powiesił na ścianie. Potem położył się spać. Następnego ranka zdumiony właściciel karczmy sam się przekonał, że młodzieniec nie żartował i dotrzymał danego słowa. Tym bardziej więc zapragnął odkupić czarodziejską torbę.
- Dam ci za nią beczkę dukatów i na dodatek pięknego konia.
Ale młodzieniec nie zgodził się. Zapłacił za nocleg jak należy, podziękował za towarzystwo i ruszył w drogę.
Wtem patrzy – przy drodze stoi mała kuźnia, a w niej kowal wali młotem ile sił. Pomyślał więc chłop, że nadchodzi odpowiednia chwila, aby pozbyć się duchów. Chciał je wydobyć z torby i wybić kowalskim młotem, lecz duchy przyrzekły, że już nigdy nie będą straszyć. Chwilę pomyślał i wypuścił je na wolność.
Potem wędrował dokąd chciał, nie śpieszyło mu się do domu, bo go nie miał, nie miał też swoich najbliższych, sam był na świecie. Przez kilkanaście lat, a może i więcej, chodził po ziemi, pomagał ludziom w nieszczęściu, karmił zgłodniałych, poił spragnionych, przyodziewał obdartych.
Aż tu pewnego razu, gdy odpoczywał pod drzewem, przychodzi do niego czarny baran. Powoli zrzuca z siebie baranią skórę, przyobleka postać śmierci i tak powiada:
- Już ty niebogo musisz zejść z tego świata, bo i na ciebie przyszła kolej.
Przekorny człowiek, mimo, iż przeżył dużo lat i mógłby spokojnie umrzeć, nie pragnął jeszcze swojej śmierci. Złapał ja więc i zamknął w swojej torbie i nosił ze sobą jeszcze pięć lat. Przez ten czas ludzie nie umierali, jedni z tego powodu byli szczęśliwi, inni nie. Byli wśród nich także i ci, którzy oczekiwali śmierci jak zbawienia. W końcu naszemu bohaterowi sprzykrzyło się życie, wypuścił śmierć z torby i pierwszy padł jej ofiarą.
Odtąd nikt już nie spotkał czarnego barana. Przepadł gdzieś na zawsze. Chyba dobrze się stało, że pozostał chociaż w tej legendzie?
Opowiadała Zofia Węgrzyniak z Międzyrzeca Podl. w 1979 r.