Logs Cy Cuś warszawski # 36
37x
0x
0x
2018-04-16 18:30
Dombie
(
1928)
- Gevonden
Wróciłem ci ja sobie z bardzo miłej podróży do Trójmiasta, gdzie wreszcie udało mi się w należytych proporcjach połączyć pożyteczne (generowanie dodatnich przepływów pieniężnych) z przyjemnym (niesamowita wieczorno-nocna wyprawa keszownicza z Lady Moon) i nawet nie zdążył opaść na ziemię kurz wzbity w niebo przez auto hamujące z piskiem opon pod dawno niewidzianym domem, a tu rozdzwaniają się telefony od znajomych keszerów, którzy zaraz po "cześć" zaskakują mnie stwierdzeniem "Masz Gryfa!". No i że, czy można się jakoś spotkać zanim znowu się gdzieś oddalę razem z wspomnianym.
Szczęka mi się z wrażenia obsunęła i z trudem przywróciłem jej stabilne położenie, ale najwyraźniej jakieś jaskółki albo inne ptaki podniebne wykonały solidnie swoją robotę i cały świat dowiedział się, że istotnie przywiozłem ze sobą z Gdyni onego kesza. Specyfika jego nakazuje pozostawiać go jedynie w nadmorskich okolicach, ale ponieważ za lada moment szykował mi się wyjazd do Szczecina, to zamiarowałem właśnie tam zatransportować delikwenta. Po drodze jednak - jak już wspomniałem - wstąpiłem na chwilę do domu, a zaraz potem miałem wstąpić na inną chwilę do stolycy, gdzie wedle moich oczekiwań czekać mnie miało to pożyteczne i raczej nie zapowiadało się, że uda się znaleźć czas na to przyjemne.
Tymczasem jednak telefony osób spragnionych kontaktu z mityczną bestią spowodowały, że po wybitnie dużej i dość wykańczającej dawce pożytecznego umówiłem się na spotkanie, żeby udostępnić mitycznego ptaka. No dobra - nie do końca ptaka, ale prawie. Spodziewałem się zgoła krótkiej kawki (znowu ptak!), a tu zupełnie niespodziewanie ukształtowało się niezwykle przyjemne spotkanie w niezwykle przyjemnym gronie. No i okazało się dodatkowo, że przy okazji pojawiło się na horyzoncie całkiem kilka keszy...
Najpierw - właściwie jeszcze zanim spotkanie zaczęło się na dobre - postanowiłem, że przeskoczę na drugą stronę jezdni, gdzie wedle moich podejrzeń znajdował się cycuś. Pierwszy, którego miałem dostać w swoje ręce. Brym, z którą prowadziłem właśnie przemiłą pogawędkę nie tylko potwierdziła moje domniemana co do cycusia, ale na dodatek postanowiła mi towarzyszyć w wyprawie przez jezdnię, co mnie niezmiernie ucieszyło, bo dawno już nie miałem okazji, by sobie z nią pogawędzić, więc każda chwila była na wagę złota.
Cała eskapada (łącznie z pojęciem, wpisem i odłożeniem zajęła nam może z-czy-minutki, a przemieszczaliśmy się tak szybko, że w trosce o moje zdrowie i z obawy przed nadmiernym dotlenieniem musiałem czym prędzej zapalić sobie fajeczkę. Nie ma to jak zapalać fajeczkę przebiegając jednocześnie przez pasy razem z Brym.
Normalnie bomba!
Cycuś glancuś!
Dziękuję bardzo za pierwszego cycusia.