Wpisy do logu [Białystok] Zamenhof 82x 3x 0x
2017-09-07 04:00 Dombie (1928) - Znaleziona
Pod koniec czerwca wypuściliśmy się z Werroną na nocną wyprawę keszowniczą do Białegostoku. Wprawdzie nasze zdobycze nie były może na pierwszy rzut oka powalające (12 keszy), ale naszym zdaniem wyprawa była nadzwyczaj udana, zwłaszcza, że obfitowała w różne przygody (w tym również takie z narażaniem zdrowia i życia - w rozsądnych granicach rzecz jasna ). Najważniejsze, że Białystok nocą bardzo nam się spodobał i że nie mieliśmy żadnej wątpliwości, że niedługo będziemy chcieli operację powtórzyć. Wreszcie plany przyjęły materialną postać - początkowo miał to być wtorek, ale ze względu na zmiany, które nastąpiły w ostatniej chwili w moich pracowych sprawach - przesunęliśmy się na środę. Czasu mieliśmy tyle ile trzeba, żeby się trochę zmęczyć, a potem zdążyć wrócić do Warszawy i pójść do pracy . Obawialiśmy się jedynie o pogodę. Z naszych stron ruszaliśmy w strugach deszczu, jednak Werrona upierała się, że w Białymstoku nie pada i że nie zacznie padać szybciej niż o 2 w nocy. A ponieważ Werrona ma w tej kwestii dość dobrego nosa, uznałem, że mogę jej zaufać. Faktycznie - w połowie drogi przestało padać, a Białymstoku przywitał nas może nie najcieplejszy, ale bardzo miły wieczór. Podobnie jak poprzednim razem trasę przygotowywała Werrona, a ja nie mogłem wyjść z podziwu patrząc na to, jak solidnie nas do dzisiejszego keszowania przygotowała.
Trudno powiedzieć, czy był to efekt zmęczenia, czy może dość słabo wydrukowanego opisu, czy niepotrzebnie przeze mnie nakręcanej chęci zdobycia ścieżkowego minimum, dość że zamiast spokojnie przeczytać opis i chwilę pomyśleć, kręciliśmy się w okolicach kordów jak jakieś bączki. Byliśmy już nawet o włos od reaktywacji, tyle że... nie znaleźliśmy żadnego miejsca, które by sensownie pasowało do tego, co nam się z opisu wyczytać udało. Ale byśmy wyszli na osiołów jakbyśmy jednak zreaktywowali tam, gdzie chcieliśmy to zrobić... Absolut jednak czuwa, no i w końcu dodzwonił się do mojego pustego łba i zawołał do słuchawki: "Durna pało! PRZECZYTAJ OPIS!"
Reszta była naturalnie czystą formalnością. Pozwoliliśmy sobie jedynie zapakować logbook w strunówkę (bo faktycznie, z kesza został jedynie sam logbook), ponieważ nie mieliśmy przy sobie odpowiedniego pojemniczka.
Zrobiło się już dramatycznie późno - do pociągu pozostało nam 70 minut, ale mimo wszystko tliła się jeszcze reszta nadziei, więc popędziliśmy dalej...Niestety, powszechnie wiadomo komu ta pani matkuje...
Dzięki za tego kesza!