Log entries Z odsieczą dla Starego Miasta
26x
0x
2x
1x Gallery
2017-03-13 16:55
Dombie
(
1928)
- Found it
No a tutaj popisałem się jakimś kompletnym brakiem kojarzenia faktów, a może kompletnym roztargnieniem i głównie z tego powodu pozbawiłem się możliwości zdobycia sześciu keszy w czasie, jakim dysponowałem. Ale po kolei...
Zagadkę rozwiązałem - zgodnie z zaleceniami Ojca Założyciela - jeszcze w domu. Faktycznie zagadka nie jest trudna, a pozwala dowiedzieć się kilku ciekawych faktów. No i policzyć koordynaty! Policzyłem je więc, zapaliłem sobie zielonego ptaszka w opensprawdzaczu, a potem zapisałem kordy jako własne. Później zająłem się jeszcze przygotowaniem innych elementów dzisiejszego planu i wreszcie uznałem, że dla pewności, oprócz wgrania wszystkiego do namierzacza, dobrze będzie jeszcze zapisać sobie wszystkie kordy w moim keszowym notesiku. Ostatnio na dojazdach w rejon miejscówki nastawiam sobie koordynaty w GPSie keszowozowym, bo jakoś łatwiej się patrzy na jego wyświetlacz, niż na wyświetlacz przenośnego GPSa. Tym razem również - zaraz po zaliczeniu Niemego Krzyku, wklepałem sobie w aucie kordy, które wcześniej spisałem w domku i zadowolony z siebie ruszyłem do celu. Na miejscu trochę musiałem sobie pojeździć, żeby znaleźć miejscówkę do zaparkowania - w końcu udało się trafić odjeżdżającą panią jakieś 400 metrów od kesza. Pomyślałem sobie, że tak to bywa - lepiej zrobić dłuższy spacerek niż bez końca jeździć i szukać czegoś bliżej. Ruszyłem dziarsko i po niedługiej chwili stałem już przy kordach... A po kolejnej - znacznie krótszej - chwili zrozumiałem, że jestem osioł. W namierzaczu wpisałem bowiem nie te wyliczone kordy finału (te od zielonego ptaszka) tylko te kordy, które są podane przez Ojca Założyciela jako lokalizacja kesza. Oba miejsca dzieli od siebie odległość nieprzesadnie duża, ale w Warszawie w godzinach popołudniowego szczytu przejechanie nawet kilometra potrafi zająć sporo czasu. Stwierdziłem z pokorą, że jak się jest nieuważnym "osiołem" to trzeba cierpieć. Wracając do keszowozu odszukałem zapisane gdzieś w notatkach PRAWDZIWE kordy finału, potem wklepałem je w samochodowym GPSie i ruszyłem mamrocąc pod nosem przeklęcia na tabuny mugoli, którzy akurat teraz muszą gdzieś jechać...
No! To teraz dopiero będzie prawdziwy hicior - szczególnie dla tych, którzy kojarzą gdzie znajdują się kordy tego kesza podane w necie, gdzie są prawdziwe kordy i gdzie jest zlokalizowany kolejny kesz, którego miałem jeszcze w planach. A w planach miałem jeszcze na dzisiaj oczywiście trzeci z warszawskich keszy partyzanckich, do którego miałem właśnie w tym momencie przysłowiowy rzut beretem .
Żeby nie przedłużać tej dramatycznej historii powiem jeszcze tylko, że uświadomiłem sobie to wszystko dopiero wtedy, kiedy już zebrałem wszystkie dane hasłowe do "odsieczy", co było zresztą łatwym i niestresującym zajęciem. Nieco więcej adrenaliny wiązało się z podjęciem samego kesza, ale zdecydowałem się na tryb "czekam na kogoś i palę sobie faję". Przyjęcie odpowiedniej pozycji przy tym oczekiwaniu umożliwiało wykonywanie dyskretnych operacji. Co ja zresztą będę zdradzał szczegóły techniczne - każdy dobrze wie, o co chodzi.
Jak widać keszyk dostarczył mi wiele wrażeń i wielu refleksji. Zarówno dotyczących historii, jak i samooceny, za co serdecznie dziękuję Ojcu Założycielowi