głaz narzutowy „Bogudar”- od 1975 r. pomnik przyrody. Jest pochodzenia lodowcowego (granitoid skandynawski) jest częściowo zagrzebany w ziemi i ma kształt trójkątny. Głaz ma wymiary: 15,7 m w obwodzie i 2,15 m wysokości.
Zmiejscem związana jest legenda. Przeklęta gospoda - legenda o powstaniu kamienia w Rudzie zwanym Bogudar
Było to w czasach, gdy w stolicy książęcej w Poznaniu zasiadał Odon, syn Mieszka III z Piastów. Pośród borów, na szlaku handlowym z grodu Krotosa do Pleszewa, a tuż obok Dobrzycy leżał gród zwany Lutynią. Osada ta na początku dostania była. Powiadają, że to z bożej łaski. Opatrzność bowiem mieszkańców Lutyni wszystkim dobrem obdarzyła. Woda w rzece Lutyni ryb była pełna, a i samą czystością niby kryształ widniała. W lasach zwierza rogatego hasało pod dostatkiem, a jego mięsiwo pierwszą jakością się odznaczało. Nieopodal grodu ziemie skrywała mnogość rudy żelaza. Toteż mężczyźni z Lutyni górnictwem, hutnictwem, kowalstwem i snycerstwem się pałali. Swoje warsztaty przy kopalniach mieli, a podgrodzie to wszyscy w skrócie „Rudą” zwali. Interesy kwitły, miejscowość się bogaciła. A i kiesa każdego mieszkańca pełna dukatów krajowych i zamorskich była.
Tak mijały lata. Bogaci mężowie lutyńscy coraz mniej hożo do pracy chadzali. W głowie im za to hulanki i trunki siedziały. Czas ciągle gnał do przodu, sakwy chudły, a i od roboty wszyscy się już odzwyczaili. Warsztaty puste stały, piece wygaszono, kowale narzędzia w kąt rzucili. Za to jedną z kuźni w Rudzie na karczmę zamienili, kryjąc ją strzechą. Stary snycerz Tworzymir nazwę jej nawet wymyślił. – Zwijmy ją „Koźliłep” – rzekł kiedyś. Nazwa się przyjęła. Szynk bowiem dach miał strzelisty, z suszonej trzciny, a na jego szczycie blaszana niby koźla głowa dla ozdoby stała przytwierdzona. Mężczyźni się tam spotykali, co by w dostatecznej odległości od swoich białogłów napitków kosztować. Kobiety tymczasem w rozpacz popadły, nie mając, czym swych pociech karmić. Kasztelan, co go Blizbordem zwali, plan oszczędnościowy zaczął wprowadzać. Na początku, postanowił żywność wydzielać, aby na zakup trunków z kasy grodowej starczało. Potem plebana precz przepędził, żeby na tacę kościelną łożyć nikt nie musiał. A i samego księdza i kościoła utrzymywać nie było trzeba. Pobożne kobiety z Lutyni o sakramenta więc księdza Macieja z pobliskiej Dobrzycy prosiły.
Wielebny Maciej raz, a czasami i nawet dwa razy w tygodniu do grodu nad Lutynią zaglądał. Dziatwie o bożej dobroci opowiadał, mszę odprawiał, starszym komunię dawał. Nigdy na nikogo pokuty nie nakładał. „Bóg sam cię odpowiednio ukarze i sposób odkupienia win obmyśli” – powiadał. A że ubogi i skromny to był duchowny, to na mule zwykł przez dukty leśne jeździć. Ludzie się nawet podśmiewali, że księdza jeszcze nie widać, a już słychać. Zwierzę jego bowiem na szyi wielki dzwonek miało uwieszony i w ten sposób wszystkim obecność księdza Macieja obwieszczało. Tak oto ksiądz z Dobrzycy przez siedem lat dziećmi i kobietami z Lutyni duchowo się opiekował. Mężowie ich za to coraz bardziej na zdrowiu podupadali, ale wciąż pili, pili i pili... I choć dzwonek księżego muła nieraz słyszeli, to nigdy na spotkanie wielebnego z karczmy wychodzić nie chcieli. Niewiasty lamentowały nad swymi małżonkami i ratunku dla nich żadnego nie widziały. Tylko wielebny Maciej spokojny był i za każdym razem powtarzał: „Przyjdzie dzień kiedy Sprawiedliwy Sędzia pokutę dla nich przygotuje”.
Było akurat święto Bożego Ciała w piątym roku panowania Odona. Wielebny Maciej do Lutyni przez bór podążał. I jak zazwyczaj karczmę pod strzechą po drodze mijał. Na piersi jego, na wysokości serca tabernakulum spoczywało, a w nim hostie przygotowane. Ich liczba dokładnie odpowiadała ilości wszystkich lutynian mogących przyjmować sakrament, w tym bezbożnych mężów. Tymczasem w szynku akurat zabawa na całego trwała. „Heja!, jeszcze!, polej” – to jeno słychać było. Wśród bywalców zasiadał i Bogudar – syn Prosimira, niegdyś górnika. Chłopak to był młody, a na jego kilkunastoletnim licu jeszcze rumieniec się jawił. Wizyty w karczmie niezbyt mu były po myśli i każdą okazję, aby się z niej wyrwać, wykorzystywał. Wtem wśród knajpianego gwaru głos dzwonka usłyszał. Przypomniały mu się słowa matki: „Gdy wędrownego księdza wraz z hostią zobaczysz, uklęknij przed nim i Bogu cześć oddaj”. Wybiegł, więc Bogudar z karczmy i przed Maciejem się pokłonił. Ksiądz na nim znak krzyża uczynił, a gdy to zrobił, prawica jego na chwilę słońce prze oczyma młodzieńca słońce przysłoniła. Ciemność jeno widział skruszony Bogudar i skwierk słyszał – niczym palonego drewna głos. Lecz dymu żadnego ni ciepła nie poczuł. Kiedy jasność prze źrenice mu wróciła, wstał i głowę odwrócił. Zobaczył, że przeklęta gospoda zniknęła. W jej miejscu olbrzymi kamień się pojawił. „Gdzie ojciec, gdzie kompani?” – nerwowo pytał księdza Macieja. „Bóg im karę obmyślił” – wyszeptał ksiądz.
Powiadają, że Sędzia Sprawiedliwy sam zamienił karczmę w kamień, a opamiętane serce Bogudara od śmierci ocalił. Stąd strzelisty kształt szczytu głazu. Ponoć jak w Boże Ciało ucho do kamienia przyłożysz, to usłyszysz gwar przeklętej gospody...
Od tego czasu ludzie mówią, że to w Rudzie koło Dobrzycy jest głaz w kształcie serca, zwą go Bogudar.
Uwaga na psy w pobliżuauto najlepiej zaparkować przy drodze i dalej ruszyć trawiastą ścieżką pomiędzy kamieniami.
Skrzyneczka powstała nieco spontanicznie z inspiracji Norbiego.
P.S. wejść na szczyt głazu to nie taka prosta sprawana znalazców czekają certy.
Symbol | Type | Coordinates | Description |
---|---|---|---|
![]() |
Parking area | --- | tu można zostawić keszowóz |