Polizzi - niemal jak "policja"; generosa - "wspaniałomyślna" :-). Takie to miasteczko. Nie było go w planie, ale głód zrobił swoje - i chęć na coś po sycylijsku.
Policjant i "kramarz"
Na rogu "wóz Drzymały" z podnoszonym bokiem, a sprzedawca z policjantem tokowaniem zajęci, nie widzą ani klientów, ani kierowców - kandydatów na mandat. Placyk jakiś nie za duży, a miejsca na zaparkowanie na półtora konia to poprosiłem władzę o pomoc. A ta, jak na pstryknięcie palcami, bez słowa sprzedawcę porzuca, wciska nas gdzieś między klomby, pokazuje na parkometr i gestem oświadcza, by nie płacić, po czym jakby nic do sprzedawcy i do tokowania powraca - jakbyśmy nie istnieli. A jaki niedosyt do dziś - nie sprawdziliśmy, co za lokalny specyjał sprzedawca oferował.
Magik
O rzut beretem dalej, sklep z serami i szynkami - jak bajka, a sprzedawca magik, coraz to nowe sery i szynki podsuwa do spróbowania - degustazione gratuita. Skądś dwie buły wyczarował, jak nasze chałki tylko sezamem posypane. I zrobił z nich dwie kanapy; na śniadanie i jeszcze na kolację wystarczyły. A czarowanie zakończyło się wspólnymi zdjęciami i, jak się spodziewałem, niemałym rachunkiem. Cóż, na dobrą sztukę bilet odpowiednio kosztuje.
"Warzywniarz"
Kolejny rzut beretem i placyk z ławeczką na śniadanko czeka, z widokiem na ścianę jakiegoś zacnego budynku (Civico Museo Archeologico), a o beret w bok sprzedawca z warzywniaka daje znaki. Po pomidorku (takim prawdziwym, spod śródziemnomorskiego słońca), papryce i pomarańczą gratis - tylko, jeść, nie umierać.
Dziadek - tona szczęścia
Sycylijskie śniadanie to kawa i słodkości, kierujemy się zatem do cukierni (Tumasella Maria Grazia) o pół rzutu beretem obok. Padło na canoli, jak się okazało - jedne z najlepszych z dwóch pobytów na Sycylii: kruche, ale i delikatne ciasto, jak bikini - pokazujące nadzienie, a to nie zielone (symulujące pistacje), nie pomarańczowe (niby arancine), tylko normalnie kremowo-serowe. Bo kolory nadzienia canoli zwykle są jak z obrazka, ale to tylko barwinki, a nie z owoców, i żadnego smaku owoców nie proponują. Kiedy walczyliśmy sami ze sobą, którego canoli nie wybrać, pojawił się on - pogodny duch Generosa - 160 cm w kapeluszu, a tona pogody ducha w duszy. Powitał wszystkich, a nas indywidualnie, strzelił sobie "shota" z pękatej, kwadratowej butelki ((i chyba nie zapłacił) i wychodząc (a my już w tym czasie przy stoliku rozprawialiśmy się z canolami) pożyczył nam, znów indywidualnie, smacznego. A na placu się wyprężył, tak na 165 w kapeluszu, chwycił laskę w dwie ręce, podparł się ustalając pozycję na Łamaną Piramidę Snofru, po czym zastygł jak Sfinks, wpatrując się w... tam nic szczególnego nie było - może jakieś wspomnienia, a może plecami chłonął słońce, ładując akumulatory zadowolenia. Sprawdziłem zrobione zdjęcia, a kiedy podniosłem wzrok - Dziadek po prostu zniknął; gdyby nie zdjęcia, rozważałbym, czy to była jawa, czy zjawa. I wtedy błysk - dlaczegośmy mu "shota" nie zafundowali? Byłoby jasne: co, za ile i na ile to działa.
Jakbyście Dziadka spotkali, zaproście go i postawcie mu "shota" , i napiszcie, co to za trunek, co Dziadka radosnym tak czyni, jakby życie dopiero co zaczynał, a nie kończył.
Kierowca
Wróciliśmy do keszbryka; jeszcze kilka minut, by dalszą drogę GiPSowi wskazać, a tu na placyku dostawczak się wierci i miejsca sobie znaleźć nie może, to nasze między klombami mu ustąpiliśmy - trochę manewrowania było, by się nawzajem nie zakleszczyć - i wylądowaliśmy na części jezdnej placu. A kierowca bez słowa czy gestu podziękowania w swoją długą ruszył na piechtę.
Tak, tak, to normalne na Sycylii: jak się kierowca na rondzie zatrzyma i przepuści tych, co dopiero chcą wjechać, jak na głównej stanie, by skręcający z bocznej w lewo korzeni nie zapuścił, jak ten na zielonym świetle przepuści tego na czerwonym - za to nikt nie dziękuje - to jest oczywiste i normalne, że tak się robi i nie ma za co dziękować. I nikt nie trąbi na tego, co z podporządkowanej się wciska w kolumnę, jeśli tylko nie grozi to wypadkiem. |
GiPS się zbiesił i zawiesił to ruszamy na wyczucie i po kilku metrach hamulec do dechy - przed nami "lejek" z zakazem wjazdu, ale dopiero na końcu. Normalnie zgłupiałem - jechać - nie jechać, można - nie można; z bezruchu wyrwał mnie nasz kierowca od parkowania po nas; skąd się wziął - nie wiem, wyjaśnił rękami co trzeba i... poszedł sobie na "dziękuję" nie czekając. Widać, że my to oczywiście ciągle obcy, ale już swoi, i pomoc bez proszenia należy się nam jak psu buda.
Keszú pod palmami
Przejazd przez lejki i szczęki z adrenalinką, a tu na spory plac wyjeżdżasz: z jednej strony domy, co wszystko zasłaniają, z drugiej - czerwone dachy w dole, a po środku PALMY - niemal surrealistyczne wrażenie, a może komuś palma odbiła, że założył oazę w środku miasteczka? Ale cień niesamowity, tu to dopiero byłoby śniadanie, jak u Maneta, tylko pod trawą (bo palma, jak by nie było, trawą jest).
Było sobie pal(e)m sześć: cztery całe, jedna w połowie, a jednej prawie w ogóle nie było - nie wierzysz? przyjedź i sprawdź. A keszú to na jedną się rzucił, nawet maskowania nie chciał. Atmosfera również GiPSowi się udzieliła i w końcu wskazał kierunek - wybrał powrotny.
Odwrót
Ulicą piętro niżej, a zjazd do niej ze 35° stopni nachylenia, na starcie bez widoku "po czym jazda" i "w co skręt", a w perspektywie na wprost - schody - na wszelki wypadek zjechałem sam. Powrót do placu z policjantem - ciągle z "kramarzem" tokował - i tym obrazkiem zakończyła się nasza wizyta w "populus palmam Generosam".
ZAPRASZAM na wędrówkę po Polizzi Generosa i zaczepianie Tubylców z byle powodów albo choćby na ich obserwowanie - zapewniam, nie poczujesz się tu wyobcowanym obcym.
proszę o jak najszybsze zalogowanie FTF’a charakterystyka kesza: tu można się naszukać - samo tak wyszło; a jest pretekst do zanurzenia się w swojskie klimaty miasteczka o keszu: certyfikat: dla pierwszego znalazcy; do uzupełnienia nick zdobywcy i data znalezienia kesza |