Marian - człowiek który zawsze się przenosi. Z ostatniego miejsca pracy, wiedział jedno: prawdziwa, twarda stal stała się jego miłością. Zamiast więc dalej pogrążać się w rozpaczy po stracie roboty, chwycił swojego kota (Kamil mu było), plecak (w którym mieścił się cały dorobek życia) i ruszył w poszukiwaniu pracy. Po dwóch tygodniach tułaczki (dobrze, że czar Mariana ciągle działa na kobiety - nie musiał sypiać pod mostem!) dotarł na miejsce gdzie dostał pracę i zakwaterowanie. To drugie nieoficjalnie póki co, ale stróżówka całkowicie wystarczała na potrzeby dwójki wędrowców.
„Nie ma miejsca w zakładach pracy dla bumelantów i nierobów"- taki napis przywitał naszego bohatera w pierwszym dniu pracy. No oczywiście że nie ma!
W tym miejscu chciałabym po raz kolejny przypomnieć naszego drugiego bohatera - kot Kamil był dużym, czarnym leniwym kocurem, łasym na jedzenie i towarzystwo. To właśnie miłość do ludzi nakazywała mu codziennie rano wychodzić razem z Marianem na halę produkcyjną. Szybko też stał się maskotką zakładu. Jedni bawili się z nim kłębkami walających się po ziemi śmieci, inni dawali mu resztki swojego drugiego śniadania. On jednak najbardziej lubił zabawę z Marianem i jego czerwonym laserowym światełkiem. Czas biegł naszym bohaterom szybko, między pracą a rozkwitającą wieczorami życiem stróżówką, gdzie Marian regularnie "testował" swój stalowy łeb (co rano ta stal jakby pękała..) a Kamil grzał tyłek na piecu. I żyliby tak sobie w tej kanciapie do dzisiaj, gdyby nie jeden poważny incydent - wszak napisanym było, że nie ma tu miejsca dla bumelantów. I bynajmniej nie o Mariana tu chodziło... Dokładnie nie wiadomo jak to było- inspekcja pracy nie doszła nigdy do prawdy. Jedni mówią, że maszyny same się popsuły (ze starości), drudzy że jakiś czarny zwierzak dostał się na taśmę i trzeba było go za wszelką cenę ratować.... Było to w 2014 roku. Po wypadku zakłady zamknięto (nie było funduszy na naprawę), a Marian z kotem znów zostali na lodzie...