Stanisława Gontarska. Z poziomu oczu dziecka.
W niewielkiej odległości od mojej wsi w kierunku południowym zaczynała się Kolonia Niedzieliska. Przy wąskiej drodze łączącej koniec wsi z lasem, na zachód od Czarnego Wygonu kilka rodzin w znacznej odległości od siebie wybudowało swoje gospodarstwa i ogrodziło się drewnianym płotem. Za górą zamieszkało więcej rodzin, ale ich zabudowania nie były widoczne ze wsi. Pod lasem w niezbyt daleko od Kolonii Niedzieliskiej powstały Przymiarki. Mieszkańcy tych wsi mieli blisko do lasu, a obok kawałki pól, na których uprawiali to co było najbardziej potrzebne do życia. Wodę pobierali z kilku bardzo głębokich studzien. W mojej wiosce rodzinnej tuż obok siebie były sąsiedzkie zabudowania gospodarcze i domy zbudowane z drewna, kryte przeważnie słomianą strzechą, ale także gontem i papą, rzadziej blachą. Właściciele niektórych domów przed przyjściem zimy do okien przymocowywali drugie okna po zewnętrznej stronie i otulali je oraz ściany zagatami (mieszanką słomy z leśnym poszyciem), które zatrzymywały ciepło wewnątrz chat. Na wiosnę to wszystko ściągano, a szpary między deskami zaklejano gliną. Potem ściany bielono jasnoniebieskim wapnem. Podobne czynności odświeżania ścian odbywały się wewnątrz mieszkań. W górnej części okien wieszano nowe firanki wykonane z bardzo cienkiej białej bibuły, którą najpierw składano na cztery części, rysowano różne wzory, potem ręcznie wycinano nożyczkami i rozkładano. W dolnej połowie okien zakładano czyste, wykrochmalone, wyprasowane zasłonki z białego lub kolorowego materiału. Na ścianach wisiały obrazy poświęcone przez księży chodzących po kolędzie, a bliżej okna – lampa naftowa. Każdy gospodarz starał się mieć także latarkę naftową potrzebną do rozjaśniania ścieżek przydrożnych, którymi szło się odwiedzić rodzinę lub sąsiadów albo zajrzeć do wnętrza obór i stajni, sprawdzić późnym wieczorem czy wszystko w porządku . Wewnątrz chaty stały drewniane łóżka z siennikami, pierzynami i poduszkami, nakryte lnianymi, wybielanymi narzutami wyszywanymi kolorowymi nićmi, dołem wyhaftowanymi szydełkiem. Obok – sofa mająca drewniane oparcie i poręcze, ława, taborety, stołki, stół i skrzynia ozdobnie malowana i rzeźbiona. Raz w roku na powale przymocowywano pięknego „pająka” wykonanego ręcznie z kawałków żytniej słomy i kwiatków z kolorowych bibuł. W kuchni był piec chlebowy, gdzie co tydzień pieczono smaczny chleb z razowej mąki. Kilka razy w roku, z okazji zbliżających się świąt i rodzinnych uroczystości, korzystano z pieca, by upiec różne pieczywo ale z mąki pszennej. Na wiosnę u góry zewnętrznych ścian, tuż pod strzechami, koło okien zaczynała się praca małych, czarnych jaskółek, które lepiły gniazda. Rodzice i dziadkowie, starsi mieszkańcy wsi, wprost rozkazywali dzieciom nie przeszkadzać ptakom w ich ciężkich pracach. Całą wiosnę byliśmy świadkami budowy „domków”, a potem obserwowaliśmy karmienie małych istot i uczenie ich lotów. Na wysokich, specjalnie uciętych wierzchołkach drzew i na dachach kilku stodół były gniazda wielkich, białych bocianów z czarnymi skrzydłami i długimi nogami. Wspaniałe ptaki najpierw reperowały swoje gniazda. Potem siedziały na jajkach, klekotały i karmiły maleństwa. Często można było widzieć i podziwiać ich jak stały na jednej nodze lub jak chodziły po wodach szukając żab i innego pokarmu. Oprócz tych ptaków były jeszcze wrony i wróble. Ich krakanie i ćwierkanie pamiętam do dzisiaj. We wsi była szkoła. Tylko szkoła była jedynym dwupiętrowym budynkiem wymurowanym przed wojną z czerwonej cegły o dużych podwójnych oknach i kryta blachą. To najważniejsza budowla dla mieszkańców wsi, a szczególnie dla dzieci. W Wielączy z daleka widoczny był kościół, do którego chodzili na msze i inne uroczystości kościelne mieszkańcy kilku wiosek. Ścieżka, przez łąki i ogrody, do kościoła z naszej wsi latem, wydeptana była naszymi bosymi stopami. Obuwie nosiło się w rękach. Były to letnie sandały lub białe płócienne tenisówki, które często myło się i smarowało specjalną pastą przyrządzoną z białego proszku do mycia zębów wymieszanego z wodą. Potem suszyło się na słońcu. Pod koniec podróży, przed szosą, na trawie wycierało się stopy wilgotną szmatką i wkładało obuwie. Kościół był mały, a ludzi bardzo dużo. Tłok i ciasnota wewnątrz świątyni doprowadziła do tego, że w gorące dni zaczęto odprawiać msze na zewnątrz, przy ołtarzu przygotowanym w widocznym miejscu. Ludzie mieli więcej miejsca na świeżym powietrzu, w cieniu drzew.
Kesz - magnetyczna taśma z hasłem. Powodzenia.