Obadaliśmy miejscówkę nocą i tak jak poprzednicy zaczeliśmy demontować kościół-ale kesza nie było. Dopiero rankiem po mszy uzbrojeni w dokładniejsze kordy i fantazję Toma podjeliśmy mikrusa. Przy okazji przypomniałem sobie koścółek w którym kiedyś bywałem. Takie małe, proste a cieszy