Logs † Najstarsze Kościoły w Gdyni - FINAŁ
12x
0x
3x
2013-07-11 16:00
Dombie
(
1928)
- Notitie
Zaczynam dzisiejszy, pożegnalny dzień pobytu w Gdyni od silnego akcentu. Ze względu na ograniczenia czasowe i bardzo ambitne plany połączone z brakiem pewności co do tego jak przebiegną poszukiwania (dotychczasowe moje doświadczenia w tej materii były bardzo zróżnicowane) postanowiłem najpierw pojechać do kesza, w którym miałbym szansę zostawić swoje "wielkogabarytowe" krety. Ponieważ bardzo chciałem przy tym skompletować projekt Najstarszych Kościołów w Gdyni, to wybór mógł być tylko jeden. Trochę z duszą na ramieniu rozpocząłem wędrówkę w kierunku św Mikołaja. Dusza związana była głównie z niepewnością czy znajdę samego kesza i z kompletną nieznajomością terenu. Jak się okazało dusza była uzasadniona, bo - nie wdając się w szczegóły - wlazłem w inną ścieżkę, ponieważ za punkt początkowy uznałem punkt, który punktem początkowym nie był. Ostatecznie po spotkaniu w lesie bardzo masywnego pana z bardzo masywnym rotweilerem dowiedziałem się od niego, że generalnie idę w dobrym kierunku, ale albo obejdę i będzie dość daleko, albo sobie skrócę i będzie troszkę pod górę. Postanowiłem skrócić. Troszkę pod górę okazało się jakąś 100-metrową wspinaczką pionową ścianą skalną... No może końcówkę poprzedniego zdania lekko podbarwiłem... W końcu zamajaczyła mi przez zalane potem oczy figurka. Matka Boska jako żywa, choć jeszcze do niej był mały kawałek. Z pewnym niepokojem stwierdziłem, że to nie jedyna figurka. Oczy widziały jeszcze dwie figurki i mimo zmęczenia uświadomiłem sobie, że to nie dlatego że troi mi się w oczach. Te dwie dodatkowe figurki rozmawiały (ze sobą) i gestykulowały a ta pierwsza milczała i pozostawała w bezruchu. Usiadłem nieopodal tych rozmawiających i zatopiłem się w rozmyślaniach, jak długo planują obcować ze źródełkiem. Tak, czy inaczej planowałem obcować dłużej, ale każda chwila zmniejszała moje szanse na realizację innych planów. W końcu zacząłem się przechadzać i zwiedzać. Ku mojemu zaskoczeniu starsze panie zlitowały się i uznały chyba, że należy mi się chwila samotnej kontemplacji. Gdy tylko zniknęły za zakrętem zacząłem zwiedzać dokładniej i długo to nie trwało. Radość rozjaśniłą moje lico, bo kesz był na tyle duży by pomieścić wszystko. Do tego był ciężki, więc zapowiadała się ciekawa zawartość...
Otworzyłem... i zamarłem... W środku było pełno kamieni i szyszek... Był też o dziwo logbook (choć nieschowany w strunowcu) i ołówek. Nie było kreta ani całej ewentualnej reszty... Po chwili zacząłem się domyślać, co się wydarzyło. W logbooku (a właściwie na jego tylnej okładce) znalazłem mnóstwo wpisanych imion (nie nicków) pismem niespecjalnie kojarzącym się z osobami dorosłymi. Na szczęście dzieciaki okazały się na tyle przyzwoite, że przynajmniej oszczędziły logbook i schowały kesza... No właśnie... Mam nadzieję, że tam gdzie go znalazły. Ja w każdym razie odłożyłem go tam, gdzie ja go znalazłem. Zanim to zrobiłem przeżyłem długą chwilę wahania, czy zostawiać krety. W końcu postanowiłem zaryzykować licząc na:
(A) Szybkie odwiedziny serwisowe Właściciela.
(B) Szybkie odwiedziny trójmiejskich keszerów celem zdobycia kretów, z zwłaszcza jednego z nich, którego przywiozłem specjalnie żeby sobie trochę pobył nad morzem.
Proszę, nie pozwólcie, żeby się zgubił - jest naprawdę zacny.
Póki co wpisuję ten wpis jako komentarz, z nadzieją, że kiedy skompletuję całość hasła będę mógł go przekształcić w Znalezienie. Wtedy jeszcze miałem nadzieję, że projekt uda się zaliczyć dzisiaj... Nie udało się, o czym napiszę w miejscu, w którym się nie udało.
Tak, czy inaczej projekt bardzo piękny i bardzo ciekawy. Z przyjemnością przyznaję mu zieloną gwiazdkę.
Dzięki!