Dzień wcześniej bez sukcesu, zmęczenie chyba dało po sobie znać. Do tego jakieś kotusie się kręciły, Ania próbowała je wywołać ale nie podeszły
Na drugi dzień już poszło gładko, może dlatego że strażnik kesza - rower - swoją podartą dętką dmuchnął gdzie trzeba. Tak było i nie dam sobie wmówić że inaczej.