Skoczylem na dol. Bartolini niestety nie zdazyl poniewaz nadeszla grupka okolicznych degustatorow. Bartek przycupnol sobie na murku i udawal zmeczonego turyste a ja szperam i szperam. Zrezygnowany postanowilem wyjsc na powieszchnie, ale nie moglem gdyz grupka zasiadla przy mlynie i niechcac spalic kesza pozostalem pod mostem. Bartolini postanowil ratowac sytulacie i odwrocic uwage tubylcow od mosta z pod ktorego mialem wyskoczyc, pytajac ich o mlyn. Na szczescie okazalo sie ze jednym z biesiadnikow byl obecny wlasciciel mlyna i zaprosil wszystkich do srodka, oprowadzajac ich i opowiadajac o historji tego miejsca. Ja siedzac pod mostem mialem az za duzo czasu na rozgladanie sie wiec musialo sie udac odnalesc kesza. Szybki wpis i wyskok na powieszchnie
Dzieki. Zabawa przednia.