Ten dzień pracy znakarza nie rozpoczął się dobrze. Najpierw zaspałam i z opóźnieniem wyruszyłam na szlak w Lubiążu. Nawet jednego znaku nie zdążyłam namalować, a już rozkwasiłam sobie kluczowego strategicznie palca 🫠 potem niemiłosiernie zachwaszczona droga - więcej było wycinania jeżyn, niż samego malowania. No nic, ale chociaż do keszyka dotrę - ta myśl dodawała mi sił przy wykaszaniu dwumetrowych krzaczorów.
No i dotarłam

czytam, że keszyk bardzo prosty, więc szukam prostego. I co?
Nie ma 🫥
Ale się nie poddaję. Autor ma jutro event, pewnie czuwa przy keszach. Nie myliłam się - podpowiedź przyszła migiem. Szukam po raz drugi... omg, jest! Jak to cholerstwo dobrze się przymaskowało! Cztery sezony w terenie sprawiły, że bardzo łatwo go przeoczyć dzięki naturalnemu maskowaniu. A w środku skrzyneczka słusznych rozmiarów i certyfikaty dla znalazców 🤍
Za tę zmyłkę i - ostatecznie - podniesienie na duchu, leci zielone

dziękuję!