Największy na świecie niekomercyjny serwis geocachingowy
GeoŚcieżki - skupiające wiele keszy
Ponad 1000 GeoŚcieżek w Polsce!
Pełne statystyki, GPXy, wszystko za darmo!
Powiadomienia mailem o nowych keszach i logach
Centrum Obsługi Geokeszera wybierane przez Społeczność
100% funkcjonalności dostępne bezpłatnie
Przyjazne zasady publikacji keszy

4869277 2025-07-08 20:20 JArosław. (user activity748) - Note

Z pamiętnika Openerowicza 2025

DZIEŃ 1.

 

RAYE.

Niespodziewanie ten koncert stał się idealnym wprowadzeniem w festiwalowy klimat. Choć w strojach wieczorowych i w pełnym słońcu, to mimo tych niedogodności Raye udowodniła, że scena główna jej się należała. Ze sceny mówiła, że kocha muzykę i muzyków i było to widać, słychać i czuć. Na twarzy wszyscy mieli wypisaną radość z grania i śpiewania, a to wszystko szybko się nam udzieliło. Zaskoczeniem nie było, że Raye nigdy tak samo nie interpretuje swoich utworów. Zawsze improwizuje, scatuje, rapuje, popisuje się (uwielbia dramatyczne zakończenia jak sama powiedziała) i czaruje swoim aksamitnym jazzowym głosem. Zaskoczeniem była natomiast sekcja mocno klubowa, powiedziałbym nawet rave'owa, z takim dropem w pewnym momencie, że tłum oszalał. Oficjalnie impreza została rozkręcona i to na maxa. A “Escapism” i “Mary Jane” odśpiewane z Raye na żywo zostaną na zawsze w moich wspomnieniach.

 

GRACIE ABRAMS.

Było poprawnie. Bezpiecznie i przyjemnie. “Feel good” music. Będę brutalny, ale Gracie to dla mnie gorsza kopia Taylor Swift. I o wiele gorsza songwriterka od Taylor z gorszymi piosenkami. Na fali popularności takiej muzyki ma swoje 5 minut i bardzo dobrze, bo to miła dziewczyna. I kilka razy ze sceny wspominała jaki jest piękny zachód słońca i jak zawsze marzyła, żeby zagrać w takim anturażu. Good 4 Her. Jednak koncert był na tyle angażujący, że ciekawszym dla nas było sprawdzanie jakie filmy nakręcił jej tatuś, znany reżyser J.J.Abrams, i że to pewnie dzięki niemu śpiewa na głównej scenie 😄 Oczywiście przesadzam, Gracie jest 92. najchętniej słuchanym artystą na świecie wg Spotify, więc jej się należała. Na plus: bardzo podobali mi się śpiewający muzycy z jej zespołu, którzy niemal w każdym numerze wtórowali jej harmoniami. Było to bardzo ładne.

 

MASSIVE ATTACK.

Niestety okrutnie odbiłem się od tego koncertu. A przecież to legendy, czekałem na to, więc co poszło nie tak? Złożyło się na to kilka rzeczy. Po pierwsze według mnie wokalnie nie było jakoś super (a czytałem już wrażenia innych). Odbierałem ten koncert w zatyczkach i mam wrażenie, że dzięki temu słyszałem mniej pogłosu i dudnienia (na niekorzyść szczególnie dla Horace'a Andy'ego). Brzmienie było brudne, nawet miejscami garażowe. To chyba też coś, czego się po nich nie spodziewałem. No i te filmiki na telebimach… One nie są zaskakujące,  w końcu MA zawsze byli głosem w takich dyskusjach, ale tego było za dużo i było bez ładu i składu. Slogany rzucane co chwila żeby wywołać w nas emocje, ale nie mogłem odnaleźć w tym clou. Nie miało to spójności, miało szokować dla samego szokowania. Nie widziałem w tym celu. Czułem się trochę jakbym oglądał TV. Psychodeliczny program z niepokojącym soundtrackiem. A wolałem popatrzeć na emocje na twarzy Elisabeth Fraser. Nie wiem, inaczej sobie to wyobrażałem i wiem, że nawet w takiej formie mogło być to o wiele bardziej zjadliwe, nie tracąc na mocy przekazu. Nie poczułem tego w formie jaką mi zaprezentowali. Finalnie, nie wysłuchałem koncertu w całości, bo biegłem na Magdalenę.

 

MAGDALENA BAY.

Tu też lekkie rozczarowanie. Wiedziałem, że Mica i Matt grają w całości ostatni album “Imaginal Disk”. I kocham ten album. To po “BRAT”, jedna z moich ulubionych płyt zeszłego roku (zresztą odsyłam do recenzji tutaj - https://tiny.pl/dw36hrpt), ale… to nie działa w całości na koncercie. Doświadczenie płyty CD nie przełożyło się na doznanie koncertowe. Zero kontaktu z publicznością. Tylko jeden utwór spoza “Imaginal Disk” na koniec. A gdzie “Killshot”? A gdzie “Chaeri”? Gdzie pozostałe popowe perełki, które dostawaliśmy przez lata? Tego zabrakło i przez to był to gig tylko dla wtajemniczonych. Dodatkowo bas dudnił tak, że zrywał czapki. Słaba selektywność dźwięku. Piękno aranżacji z płyty nie było tu słyszalne, bo wszystko przykrywała perkusja i bas. Nawet zatyczki mi tutaj nie pomogły. Może to materiał na większe sceny, a może coś poszło nie tak. Bardzo czekałem na ten koncert, ale wyszedłem nieco zawiedziony. Mica natomiast prezentowała się pięknie i wspaniale śpiewała. 

 

RUFUS DU SOL.

Dopiero po doświadczeniu tego australijskiego zespołu na żywo, zrozumiałem czemu są na Mainie. Nie znałem i nie słuchałem ich wcześniej, ale na pewno ich obczaję, bo takie klimaty alternative dance, to coś, co lubię. 

 

Oprócz powyższych, dosłownie przez 15-20 minut łyknąłem JORJI SMITH i MARIBOU STATE. Muszę wrócić do starej Jorji, bo odgrzebała mi w pamięci przepiękne “Teenage Fantasy”, a i reszta wydawała się spoko. Następnym razem na pewno sprawdzę ją w całości, bo czuję, że warto. Maribou State niewiele pamiętam, chyba byłem już zbyt zmęczony. Na koncert wzięli wokalistkę i był to strzał w dziesiątkę, bo dziewczyna ma piękny głos. Więcej nie pamiętam, zmógł mnie sen i zmęczenie.