W końcu zmobilizowałem się do wypadu na Kostrzyn - do tysiąca trzeba dobić z przytupem ;). Po przeczekaniu niemieckich gości i zaliczeniu witacza mogłem wreszcie podjąć tego keszyka. Butelek w samym schowku nie stwierdzono (między drzewami leżało parę małpek), za to kesz był gdzie trzeba. Poczułem się prawie jak u siebie, gdzie też wszyscy zaliczają rowerowe kesze bez użycia roweru :P