W końcu zmobilizowałem się do wypadu na Kostrzyn - w końcu do tysiąca trzeba dobić z przytupem ;). Na początek mały labirynt prosto po wyjściu z pociągu, który, jak się później okazało, mogłem sobie zostawić na później, bo w pociąg powrotny wsiadałem właśnie na V peronie. Z samym keszem bez problemu