W starołęckim wpisie się pochwaliłem, a tu zonk. Pomimo częstych wizyt na Słowacji tamtejszych keszy jeszcze nie uświadczyłem, toteż byłem "bez mapy", do tego kręciło się po obejściu sporo osób, chyba z remontowej ekipy żywo zainteresowanych obskim osobnikiem. Tym razem się nie udało, jeszcze tu wrócę, możliwe, że ze wsparciem.