Log entries Zapomniany Cmentarz I Wojna Światowa - Pieńki Żaki
14x
0x
0x
2017-11-11 17:50
Azymut
(
5205)
- Found it
Iwonii się stąd wracać nie chciało, a ja marzyłem, żeby się stąd wydostać. ;-p
W dzień pewnie byłby zupełnie inaczej, ale w listopadzie ciemność przychodzi wcześnie. Jadąc od strony Czyżewa chcieliśmy podjechać od strony Dmochów. Po drodze z rana widzieliśmy liczne zalane pola i rowy, ale później poruszaliśmy się dobrymi drogami, przez co w ciągu dnia zapomnieliśmy o tym widoku. Teraz jednak w okolicy kesza okazało się, że warunki terenowe są trudne. Staraliśmy więc trzymać się takiej drogi, która na mapach wyglądała lepiej i takiej, która po ciemku w terenie sprawiała też lepsze wrażenie, Jednocześnie licząc się z tym, że jakiś odcinek do skrzynki trzeba będzie i tak przejść. Z głównego asfaltu przez Dmochy Wochy wiejską zabłoconą drogą dotarliśmy pod Dmochy Mrozy (na mapie topograficznej przy dużym przybliżeniu Dmochy Kudły). Tam droga przed gospodarstwem skręciła w lewo w kierunku na Załuski Lipniewo. Zatrzymałem auto i zerkam na mapę. Może być, bo ta droga na tym terenie na mapie wygląda najlepiej. Pojedziemy nią i jeśli nie da się gdzieś odbić z niej w stronę kesza, to najwyżej się na tej drodze na wysokości skrzynki zatrzymamy i sobie kawałek dojdziemy. Przed nami jest co prawda spore deszczowe rozlewisko na drodze, ale przecież przy samym gospodarstwie droga powinna być raczej pod spodem utwardzona i przejezdna. Na wszelki wypadek, włączyłem jednak dodatkowy przedni napęd w keszowozie. Zgodnie z przewidywaniami przy gospodarstwie było twardo, więc myślę sobie spoko droga. Pojechaliśmy... I ja pierdzielę, co to była za przeprawa! Koleiny zalane wodą w glinie, o głębokości takiej, że nasz terenowy keszowóz szorował po nich brzuchem! W pewnym momencie ze względu na ich głębokość, darliśmy po nich już na pełnym bucie i błotnista woda waliła nam aż na dach! A wycieraczki nie nadążały jej zbierać! I tak z pół kilometra, bo zatrzymać się przecież nie mogliśmy, gdyż wtedy byśmy już nie ruszyli z miejsca. Droga szła jednak lekko pod górkę i wtedy... koleiny zrobiły się jeszcze głębsze! Szorujący już wcześniej brzuchem keszowóz zaczął tracić impet i zaczął siadać. Groza!!! I gdy wydawało się, że już w tej gliniastej mazi stoimy, gdy koła już ledwie się toczyły na centymetry, milimetry... przebiliśmy się! Ostatnim tchnieniem! Siłą woli! Pchani przez Anioła Stróża keszerów! Co to były za emocje!!! Jaki ja wtedy byłem szczęśliwy!!! Ale... to jeszcze nie finał, hehe... Za górką był kawałek nieco mniej mokrego miejsca i z małymi koleinami. Zatrzymaliśmy się dygocząc z emocji. Rzut oka na Garmina, który w czasie walki poleciał gdzieś w stronę Brym. Jesteśmy niemal dokładnie na wysokości kesza. Ha ha! Czyli zgodnie z planem! Tylko co my teraz zrobimy? Sprawdzam pole i jest rozmoczone jak cholera. Groza znowu zagląda nam w oczy. Bo choćbyśmy nawet chcieli zawrócić, zakładając, że z górki na dół może jakoś się swoim śladem przebijemy, to gliniasta maź tak nas trzyma, że nie możemy wyjechać z tych kolein, a co dopiero mówić o zawróceniu na mokrym polu i ryzykownym powrocie. Ja pierdziu! Co myśmy zrobili?! Po co myśmy tu wjeżdżali?! I to po ciemku! :-p Dla ochłonięcia idziemy do kesza... Po powrocie rozpoznajemy pieszo dalszą drogę. Do krzyżówki jest ok, podjeżdżamy z 200 metrów. Ale co dalej? Prosto, tam gdzie mieliśmy jechać na Załuski wygląda na masakrę... Rozpoznajemy boczne drogi. Wszystko jest zalane wodą i rozbite mocno przez ciężki sprzęt rolniczy, a same pola są rozmoknięte tak, że noga się w nich zapada. Keszowóz siądzie tym bardziej. Dupa. Jesteśmy w dupie. Po prostu w dupie!!! W ciemności, na środku pola, centralnie w dupie!!! Hehehe.... To wcale nie jest śmieszne! ;-p Ostatecznie podejmujemy decyzję, że ruszamy w stronę światła na Załuski. Jeśli usiądziemy po drodze, to gdzieś bliżej wsi, a w niej będzie można spróbować poszukać pomocy. Startujemy z buzującą adrenaliną, której poziom ponownie nam skacze. Pierwszą przeszkodę przeskakujemy sprawnie, drugą też, trzecią nawet nie wiemy kiedy - tą, która wydawała się najcięższą. Taka walka tu odchodzi i takie buzują emocje. Łapiemy kawałek twardego podłoża. Światła wsi się przybliżają. Mamy szanse! Mamy szanse! Zwalniam i łapiemy chwilę oddechu. Ale to jeszcze nie koniec, jedziemy dalej. Jest spokojniej, już prawie dojeżdżamy do wsi! Hurrrrrra!Wtedy do wsi wjeżdża samochód, kieruje się w naszą stronę i trochę nas oślepia. I tym momencie, gdy jesteśmy tak blisko i gdy widzimy, że zaraz jest normalna droga, znowu zaczyna się sajgon i błoto wściekle rzyga nam spod kół. Dociskam gaz. Błoto wali po szybie, a wycieraczki znowu ledwo nadążają. Ale jesteśmy tak blisko! Musimy przejść! Musimy! I przechodzimy!!!
Ufff..... Ostateczne ufff..... Ufff. ufff.... Teraz jesteśmy naprawdę uratowani. Zwycięstwo... :)
Ochłonęliśmy do końca dopiero po kilku następnych keszach. Ale co się dziwić, skoro w ciągu 5 lat keszowania, to był najgorszy i najtrudniejszy odcinek jaki przejechaliśmy. :D
Dzięki za tą przygodę. :)