Kesze Dombiego zawsze wiążą się dla mnie z nietuzinkową przygodą i... poważnymi trudnościami w odgadnięciu co autor miał na myśli. Dobrze, że los nas zetknął dużo wcześniej niż Dombi zaczął zakładać kesze i nieopatrznie podzielił się ze mną swoim telefonem. Przykro mi Dombi ale to nie moja wina, że wymyślasz takie zawiłe intrygi. Po ependorfki za rynną bym nie dzwonił. Sam sobie to zgotowałeś
I tym razem nie obyło się bez telefonu. Nie mogę wszystkiego opowiedzieć bo za dużo bym zaspoilerował ale na jednym z etapów tak się kreciliśmy, tak podgladaliśmy, że w końcu zainteresował się nami sam szef wszystkich szefów. I tak był zdziwiony, że nas to miejsce interesuje, że postanowił nas odprowadzić nam pokazać rzeczy i miejsca, których na pewno nie udało by nam się zobaczyć samemu. Chyba pierwszy raz byliśmy w takim miejscu i mogliśmy zobaczyć takie rzeczy z tak bliska a nawet ich dotknąć. Chyba już i tak za dużo napisałem. W każdym razie etapu samodzielnie nie zdobyliśmy i jest to w tej chwili bardzo trudne bez zwracania na siebie uwagi. Po telefonie i wyjaśnieniu naszych problemów dostaliśmy bardzo wyczerpujące wskazówki. Dalej już jak po sznurku. Tylko bardzo mokrym sznurku. Właściwie miejscami to sznurek leżał pod wodą. A w finale zahibernowana jaszczurka zwinka. Nie była zadowolona. Postaraliśmy się jak najkrócej burzyć jej zimowy sen. Dzięki wielkie za ten kesz. Za każdym razem kiedy dotykam tematu tamtej wojny na tych terenach przeraża mnie ogrom ludzkiego okrucieństwa.