Log entries Podwórkowy Dom Kultury
116x
6x
3x
2017-10-14 03:40
Dombie
(
1928)
- Found it
Nocna wyprawa do Białegostoku z Werroną - Edycja Trzecia. Tym razem to mi przypadła rola planisty, a ponieważ dwie poprzednie edycje zostały zaplanowane przez Werronę doskonale to poprzeczka była zawieszona wysoko. Z drugiej strony było mi trochę łatwiej, bo dzięki dwóm pierwszym edycjom miałem już jako takie wyczucie terenu i odległości. Generalnie chciałem, żebyśmy dokończyli dwie napoczęte w ramach poprzednich wyjazdów ścieżki i zebrali trochę quizów, bo to mój ulubiony typ kesza. Coś tam nawet w niektórych quizach miałem wykminione, więc zapowiadało się nieźle. Dostrzegając też potencjalne trudności w zdobyciu brakujących nam keszy na ścieżce żydowsko-wojennej rozesłałem wici wszem i wobec licząc, że jakaś życzliwa dusza się odezwie i pomoże. (Jak się później okazało odezwali się praktycznie wszyscy, dzięki czemu mieliśmy niesamowite wsparcie i ułatwione życie w czasie tej wyprawy, za co bardzo dziękuję!) Jednak kiedy sobie zebrałem wszystkie dane i możliwości, to się okazało, że są one rozrzucone na tak dużym obszarze, że w dostępnych dla nas ramach czasowych (czyli między ca. 21.00 a preferowanym przez nas pociągiem powrotnym o 5.10) posługując się "per pedes" nie mamy co liczyć na duże zdobycze. Zacząłem więc tworzyć różne warianty wyprawy i do tego stopnia "popłynąłem", że nawet wymyśliłem wariant przemieszczania się za pomocą miejskich rowerów. Ci, którzy mnie znają muszą czytając coś takiego pomyśleć, że "chłopu się na stare lata zupełnie zmysły pomieszały". Ponieważ zamierzałem przedstawić Werronie wszystkie opcje w pociągu (tę rowerową też, choć wiedziałem, że ona od razu będzie chciała ją wybrać, a ja zupełnie i ani trochę) to postanowiłem wreszcie uruchomić tableta (tak to się nazywa i odmienia? bo ja nie na tych technicznych rzeczach nie wyznaję), którego kiedyś tam dostałem w prezencie i do tej pory nie używałem. Oczywiście kiedy Werrona usłyszała o rowerach to zaczęła na przemian wypytywać, czy nie polecić mi dobrego specjalisty i czy zarejestrowałem się na stronie rowerów miejskich bo bez tego się nie da. Na szczęście nie zarejestrowałem się, więc ostatecznie pomysł rowerowy został odrzucony (ufff...) i po burzliwych dyskusjach uznaliśmy, że realizujemy wariant centralno-miejsko-krótkodystansowy, a obszary leśne i położone dalej od centrum zostawimy sobie na kolejną okazję. Ponieważ oprócz zwyczajowych już punktów programu (czyli dialogów o życiu oraz żulerskiej flaszki na jakiejś ławce w parku) w programie wycieczki znalazły się spotkanie z crl_ostem (to efekt mojej korespondencji) i kawka u Psikiszka (to efekt werronowej aktywności przedwyjazdowej), to zapowiadało się ciekawie...
To miejsce wynagrodziło nam wszystkie trudne i smutne chwile w czasie dzisiejszej wyprawy. To miejsce jest pełne poezji, magii i czaru. Kiedy tu dotarliśmy, z daleka dostrzegliśmy... kratę. A potem nagle, zobaczyłem jak Werrona przechodzi przez kratę. Przenika przez nią jak jakaś czarownica obdarzona czarodziejską umiejętnością. To był pierwszy opad szczęki w tym miejscu, Z daleko wyglądało to naprawdę tak totalnie absurdalnie, że przez chwilę nie mogłem uwierzyć w to, co widziałem. A potem sam również przeszedłem przez kratę. Przeszedłem i wkroczyłem do innego świata, w którym spędziliśmy zaledwie kilka chwil, a który uleczył nam wszystkie smutki. Jaka szkoda, że to miejsce już nie jest podwórkowym domem kultury. Jaka szkoda, że tablica butwieje... Obejrzeliśmy sobie wszystko dokładnie. Jakoś nam nie przeszkadzało, ze nie znaleźliśmy kesza od razu. A kiedy go w końcu znaleźliśmy to również odbyło się to w dość magiczny sposób. Ja coś powiedziałem (coś z opisu), a Werrona na to: "tu jest to coś". A ja na to: "no to przecież tam jest kesz". No i był...
Wspaniałe, kojące wszystkie smutki miejsce.
Nareszcie rekomendacja!
I wielkie podziękowania - za historię, za pokazanie tej inicjatywy i za kesza!
EDIT: Ach! Zapomniałem o jeszcze jednym niezwykłym zdarzeniu, które spotkało nas krótko po znalezieniu tego kesza. Powoli kierowaliśmy się już w stronę pociągu do domu, ale chcieliśmy jeszcze po drodze odwiedzić przynajmniej jedno miejsce, które nieopatrznie przegapiliśmy poprzednim razem. Przechodziliśmy przejściem podziemnym pod skrzyżowaniem Sienkiewicza i Piłsudskiego, kiedy do naszych uszu dotarły zupełnie nieoczekiwane dźwięki. Okazało się, że w całkowicie pustym przejściu podziemnym, przed czwartą nad ranem w sobotę, stoi sobie starszy pan, gra i śpiewa. Nie wiem co śpiewał, ale nie było to byle co. Jakaś pieśń w klimacie Wysockiego, albo innego barda. To było całkowicie mistyczne doznanie - pod każdym względem. Ze względu na porę, okoliczności, charakter tej muzyki, wykonanie... Zupełnie odruchowo wyciągnąłem z kieszeni jakiś banknot, który tam czekał - pewnie właśnie na tę okazję. A gość na to: "Ale ja tego nie robię dla pieniędzy. Tak sobie ćwiczę. Może pojadę w Polskę...". I jak tu nie lubić tego miasta?