Największy na świecie niekomercyjny serwis geocachingowy
GeoŚcieżki - skupiające wiele keszy
Ponad 1000 GeoŚcieżek w Polsce!
Pełne statystyki, GPXy, wszystko za darmo!
Powiadomienia mailem o nowych keszach i logach
Centrum Obsługi Geokeszera wybierane przez Społeczność
100% funkcjonalności dostępne bezpłatnie
Przyjazne zasady publikacji keszy

 Wpisy do logu Stalaktyt Mariana    {{found}} 21x {{not_found}} 0x {{log_note}} 11x  

2565802 2017-08-10 19:30 rekomendacja Dombie (user activity1928) - Znaleziona

Od początku wiedziałem, że tutaj pojawią się problemy. Odkąd po raz pierwszy zobaczyłem te cholerne zielone trzy i pół pałeczki w pełni zdawałem sobie sprawę, że powinienem się trzymać od tego miejsca z daleka i mieć smutek Mariana w głębokim poważaniu. Ale nie! Oczywiście - zamiast siedzieć sobie w jakimś miłym, klimatyzowanym pomieszczeniu, sączyć jakiegoś Highland Parka, albo chociaż Bushmillsa, to ja się pakuję w samochód i przyjeżdżam do tego miejsca, w ten parny, upalny, przed- i poburzowy, niemożliwy do zniesienia dzień. Na dodatek nie przyjeżdżam tu sam - bo gdybym tak zrobił to już widząc spożywającą przy wejściu na teren grupkę lokalsów zrobiłbym zawrotkę nie opuszczając autka i jadąc sobie ewentualnie na dobre sushi. Nie, o nie! Ja tu przyjeżdżam z największym chyba na świecie wielbicielem marianowych popapraństw, czyli z Mototrampem. A przecież powinienem mieć świadomość, że ten gość, to dla Mariana wlazłby chyba nawet do dupy trolla. Nic więc dziwnego, że na moją nieśmiałą propozycję, że może ze względu na biesiadujących u wrót sobie odpuścimy, Mototramp odparł, że to bardzo dobrze, że biesiadują, bo to znaczy, że nie ma żadnej ochrony, ani nic takiego. I jak tu z takim polemizować? Zaparkowałem więc grzecznie pojazd kapkę dalej i ruszyliśmy w kierunku wejpojnta wskazującego biesiadujących... ekhhh... no... wejście na teren. Lokalsi oderwali się od swoich konwersacji na nasz widok, ale my szliśmy dalej nie zwracając na nic uwagi. Coś mi się wydaje, że gdyby nie Mi-Mi, który był z nami, to lokalsi nie powróciliby tak chętnie do swoich konwersacji, ale może to tylko moja chora wyobraźnia, które wszystkich każe widzieć jako potencjalnych obijaczy mordy.

Ponieważ instrukcja Werrony głosiła, że od miejsca wejściowego na teren do miejsca wejściowego do obiektu warto się uwijać, bo się jest na widoku, to wzięliśmy sobie to do serca i się uwijaliśmy. Na tyle chyżo się uwijaliśmy, że zaszliśmy trochę za daleko, o czym doskonale wiedziałem, bo kiedy się tak uwijaliśmy nie omieszkałem naturalnie zwrócić uwagi na pewne... otwory i nie miałem najmniejszej wątpliwości, że to tam. No sorry, ale za dobrze znam Matkę Założycielkę i wiem doskonale, że wbrew temu co mówi, to ona wcale nie jeździ na żaden rower, tylko wyszukuje podejrzane dziury w ziemi, do których włazi, bo jest cholernym krasnalem, gnomem, czy innym goblinem. Włazi i znajduje jakieś wytwory smutków, a potem robi tam kesze. I efekt tego jest taki, że potem ściągają w te miejsca tacy straceńcy jak ja i stają przed życiowym dylematem: zachować ostatnie pozostałości zdrowego rozsądku, czy posłuchać szalonego Mototrampa, który ochoczo wskakuje do tej dziury i mówi, że tam jest... fajnie!!!

Ja pitolę!

Fajnie, to może być w basenie ze szklaneczką Lagavulina, ale nie w jakiejś dziurze w [tu powinien nastąpić szczegółowy opis tego, w czym była dziura, ale przecież zaraz dostałbym zlewkę, że spojleruję, więc sobie odpuszczę opisy].

Oczywiście, za Mototrampem do dziury wskakuje moje dziecko, na co mu pozwalam, bo po pierwsze wiem, że Krzysiek to w gruncie rzeczy odpowiedzialny koleś i moje dziecko jest z nim bezpieczne, a po drugie, to pragnę, żeby moje dzieci nie zatraciły ciekawości świata tak jak ich tatko i żeby wchodziły do różnych dziur.

Miałem jednakowoż nadzieję, że Mototramp z Mi-Mi pójdą sobie do wytworu smutku, wpiszą się za wszystkich i będzie z głowy, a ja sobie w tym czasie porozmawiam o różnościach z Lady Moon... postoję na czatach z Lady Moon i popilnujemy żeby dzielnym wojakom nie stała się krzywda. Wierzyłem, że Lady Moon, która do Mariana ma stosunek zdrowy i zdystansowany, nie będzie się chciała styrać w ten duszny dzień.

Och - jakże się szczerze zawiodłem! Po chwili Lady Moon też była w dziurze, a ja zostałem sam na zewnątrz jak ostatni ciul. I jeszcze ten trójgłos ze środka - no chodź, no fajnie, no nie tak źle... No uparli się jak rzyć na sranie, żeby mnie też w to wciągnąć... Łosie jedne bagienne...

Ja pitolę!

Kompletna masakra!

Zamiast siedzieć sobie w wygodnym foteliku i sączyć Balvenie, to ja...

Oszczędzę światu cytowania, o czym szeptałem włażąc w tę cholerną dziurę. Powiem tylko, że myślałem o znacznie gorszych sprawach.

A kiedy już znalazłem się wewnątrz, to Mototramp z Mi-Mi ruszyli jakby mieli motorki w tyłkach i tak w połowie pierwszej prostej Mototramp się odwrócił i rzucił przez plecy tekstem dnia: "No dalej jest już super!"

Ja pitolę!

Powstrzymałem się od malowniczego przekazania komunikatu, że moja definicja "super" opiera się na nieco innych elementach, do których należą między innymi Macallan, zupa ramen, muzyka Telemanna i bzykanie, a których tutaj jakoś nie byłem w stanie zauważyć (może ze względu na słaby wzrok). Natomiast pomyślałem sobie różne brzydkie wyrazy, których nie wypowiedziałem na głos przede wszystkim ze względu na uczestnictwo w tym przedsięwzięciu mojego dziecka.

A kiedy Mototramp dotarł do zakrętu, to powiedział "ups", czy coś takiego.

To, co sobie wówczas pomyślałem zatrzymam dla siebie. Możecie sobie w każdym razie wyobrazić, co mogłem sobie pomyśleć, kiedy taki napalony marianofil jak Mototramp mówi "ups", czy coś takiego...

Ja pitolę!

Niestety, Mototramp po powiedzeniu "ups", czy coś takiego, nie odwrócił się i nie powiedział "wiecie co, wracamy" (a przecież obiecywał, łobuz jeden, że tak zrobi). Tylko po prostu zniknął za zakrętem, a za nim Mi-Mi.

A kiedy ja dotarłem do zakrętu to uświadomiłem sobie, że jest mi już wszytko jedno. I tak już jestem pod ziemią, więc sobie tu po prostu zostanę i wyprodukuję własny stalaktyt. A potem przyjdzie tu jakaś Werrona i powie:

Ja pitolę!

I założy kesza...

A potem usłyszałem "łał",czy coś takiego...

...

Naprawdę taki jest.

Taki właśnie "łał", czy jak kto woli "wow".

I nawet ja, z moim analitycznym, obiektywizującym oceny (przynajmniej tak się staram, choć wiem, że jest w nich ciągle za dużo chklernych, subiektywnych emocji) umysłem nie mogę nie dać za tego kesza zielonej gwiazdki i nie powiedzieć "łał"...

Ale wiecie co...

Naprawdę się ucieszyłem dopiero wtedy, kiedy wszyscy stamtąd wyleźliśmy i kiedy wiedziałem już, że wracamy do domu...

Merci!