Trzeba było w końcu w tym tygodniu zrobić jakoś rozruch rowerowy. Wybrałam chyba najgorszy możliwy dzień. Musiałam w końcu wyjść w domu, bo bym oszlala.
Cel wybrany. Dojechać do tej skrzynki i wrócić.
Czyli 11 km w jedną stronę i 11 km z powrotem. Niby nic, ale przy tym wietrze to odczuwalne 50 km jak nic.
Jak dojechalam to na miejscu sobie pierdyklam koło kesza, czułam się jakbym wbiegla tysiąc razy po słynnych schodach z filmu,, Rocky". I od wiatru mam coccolionowe włosy

Żadna spadająca gałęzią z drzewa nie oberwalam, więc wyprawie zaliczam jako udana.
Trasa gdzie jest skrzynka znana mi dobrze. Wiele razy jechałam tamtędy rowerem.
Dzięki za kesza!
Wiater wiał...:-D