Wpisy do logu Osiedle Wilga - Przystań Wilga 11x 0x 3x 2x Galeria
2016-02-26 13:35 Dombie (1928) - Znaleziona
I tym sposobem dotarliśmy do naszej dzisiejszej rewelacji. O tym keszy można by napisać książkę - nawet jeśli pisalibyśmy tylko i wyłącznie o dzisiejszym podjęciu . Ja tu książki nie napiszę - będzie znacznie krócej, ale spróbuję napisać ile się da, a inni pewnie dodadzą coś od siebie.
Najsampierw przód musieliśmy podjąć decyzję o sposobie dotarcia. A jest to decyzja wcale nie taka prosta, bo dróg dotarcia (znanych i tych nieznanych) jest wiele. Jak wiadomo powszechnie, wszystkie drogi prowadzą do Przystani. Można tam na przykład... dopłynąć (jak to do przystani), tyle że my nie mieliśmy parostatku, ani amfibii, ani nawet łodzi, a na płynięcie wpław chyba było za zimno (choć jak się później okazało dla niektórych z nas niekoniecznie...). Mieliśmy keszowóz (którego w dalszej części niniejszej relacji nazywać będę całkiem zgodnie z prawdą Mruczkiem), a ponieważ aktualnym opiekunem prawnym onego pojazdu jestem ja we własnej osobie, dlatego ostateczna decyzja należała do mnie (jak ja lubię takie przejrzyste struktury decyzyjne !). Najpierw przymierzyliśmy się więc do wjazdu hardkorowego, ale po pierwszych sukcesach, kiedy dotarliśmy do najbardziej hardkorowego fragmentu wjazdu hardkorowego stwierdziłem po oględzinach, że jest on dla Mruczka trochę za bardzo hardkorowy. W rezultacie poprosiłem Ojca Założyciela, by nas poprowadził do wjazdu mniej hardkorowego. Na miejscu okazało się, że wjazd mniej hardkorowy jest istotnie znacznie mniej hardkorowy i choć pozostawały pewne wątpliwości to ponieważ nie mieliśmy ochoty drałować "z buta" dwóch kilometrów poprosiłem Mruczka o zgodną współpracę. Mruczek mruknął i zrobił swoje bez ślizgu. W dalszej części wjazdu mniej hardkorowego natrafiliśmy jednak na miejsce, które okazało się całkiem całkiem hardkorowe. W rezultacie uważnych oględzin musiałem jednak uznać, że jest mniej hardkorowe od wjazdu hardkorowego, bo po raz kolejny poprosiłem Mruczka o zgodną współpracę, a on znowu wywiązał się bez pudła. Nie minęło więcej czasu niż trzeba by powiedzieć "którędy do przystani?", kiedy pojawił się kolejny hardkorowy problem. Mruczek znowu okazał się dzielnym druhem i przejechał .
A potem była urocza i prześliczna droga wzdłuż Wisły. Wody w niej całkiem sporo - stąd pewnie hardkorowość niektóych wspominanych wcześniej miejsc. Wreszcie dotarliśmy do miejsca, które oceniłem jako zbyt hardkorowe, by prosić o pomoc Mruczka. Gość i tak dowiózł nas na odległość solidnego rzutu beretem z antenką od kordów kesza, więc w pełni zasłużył na porcję paszy średnioktanowej (i dobre mycie). Dalej trzeba było już pomaszerować, co uczyniliśmy z przyjemnością, bo miejsca są tu wyjątkowej urody. Czekały nas po drodze dwie przeprawy przez wezbrane wody (niekiedy owocujące delikatnym... umoczeniem), ale w końcu dotarliśmy w bliskie rejony kesza.
I tu zaczęły się schody, bo jak się okazało wody jednak przybyło. Próbowaliśmy z jednej, z drugiej i z trzeciej, aż w końcu wytuptaliśmy sobie ścieżynkę w bardzo bliskie sąsiedztwo skryjówki. Dalej ze względu na posiadane obuwie wysłaliśmy już tylko mniejszą grupkę zwiadowczą, ale już po chwili kesz trafił do naszych rąk!!!
Wracaliśmy trochę inną drogą, przez morze uschniętych o tej porze roku szuwarów, wyobrażając sobie jak kosmicznie niedostępna stanie się cała ta okolica, kiedy nadejdzie już wiosna, a potem lato. Z powrotem było już trochę łatwiej, a niezawodny Mruczek równie sprawnie poradził sobie ze wszystkimi hardkorowymi przeciwnościami losu. Zuch Mruczek .
Taki kesz jak ten wystarczyłby jako jedyna atrakcja całego dnia! Wilga (a właściwie to Mototramp, który potrafił tak zmyślnie wykorzystać tutejsze atrakcje) zapewniła nam w trakcie tych dwóch wizyt wiele radości. Ale gdybym miał wybrać jednego kesza. Takiego najlepszego, najlepsiejszego, to byłby to właśnie ten.
Dzięki za tę przygodę!