Tya to długa historia. Silna grupa wskładzie Cichy, Pit, Daniela i ja ruszyła wieczorem w pogoń za FTFem. Na początku było łatwo, miło i przyjemnie - choć mi utrudniało pływanie trzymanie giepsa nad woda i nawigacja. W wodzie to nie jest takie proste - prąd cały czas znosi, zachodzące słońce odbija się w wodzie, a to tego narastające zmęczenie. Dotarliśmy do kordów po kilku zakrętach i sru pod wodę. Szukamy, szukamy i nic... w tak zwanym między czasie prąd zniósł nas o 11 metrów :/Płyniemy dalej - zimna woda, mięśnie dają o sobie znać i jeszcze ciągle trzymam giepsa nad wodą, ale cóż nie po to się męczymy, żeby wrócić z pustymi rękami. Wróciliśmy na kordy. Tym razem podeszliśmy do tego taktycznie - parę zanurzeń i nagle upragniony dla mych uszu krzyk Cichego "MAAAAAAMMM!!" Satysfakcja nieporównywalna do tej pory z niczym. Dosłownie padaliśmy na pysk i już chyba każdy myślał że nie damy rady. Kesz rewelacyjny. Takiego jeszcze nie było. Pełen szacun. W drodze powrotnej jużnie odczuwaliśmy zmęczenia. Było warto. Dziękuję całej ekipie za podjęcie wyzwania i przepraszam za małe szaleństwo z kordami. Dzięki Żywcu za ektremalne przeżycie.