My z Anią i Kasią atakowaliśmy spacerowo od leśniczówki Młynek. Oczywiście nie mieliśmy opisu, a "oczów jak mrówków", więc telefon do przyjaciela po opis spojlera. I tak się z wuzetem dogadaliśmy, że wczołgałem się nie z tej strony i musiałem przepełznąć pod całym mostem, ech... Anka rzucała w tym czasie chlebem w łabędzie (czy jakoś tak), żeby maskować, ale i tak, jak wychodziłem spod mostu, chyba zostałem zauważony przez jakiegoś dziadka. Dzięki za kesz i za pomocną dłoń. Pozdrawiam serdecznie