Tego kesza nie miałem zamiaru robić, jak wsiadałem dziś rano do pociągu w kierunku Grodziska. Specjalnie nie brałem roweru (choć jeszcze wczoraj zastanawiałem się nad całą wyprawę rowerową z Grodziska, przez Nadarzyn do Pruszkowa) - jak się później okazało to był błąd... poważny błąd. Ale po kolei :-)
Ochota na zrobienie kesza, "spłynęła na mnie" w chwili, gdy pociąg wjechał na stację w Milanówku. Ponieważ do kesza po miałem ok. 2,5 km, a chciałbym w przyszłym tygodniu zdobyć skrzynkę w Niemczech, odległą od stacji PKP w Kostrzyniu nad Odrą o 2 km, to postanowiłem sprawdzić w praktyce, ile czasu zajmie mi taki dystans, aby wiedzieć, czy wyrobię się w czasie, jaki mam na przesiadkę.
Niestety zaaferowany nieplanowaną wyprawą, wysiadłszy na stacji zapomniałem sprawdzić, o której mam następny pociąg (błąd nr 2 ).
Spacerek poszedł dość sprawnie, keszyk namierzony został również w miarę szybko. W jego podjęciu pomogła matka natura, bo brakowało mi kilkunastu centymetrów, aby móc swobodnie dosięgnąć maskowania - ale na szczęście wokół nie brakowało gałęzi, z których zrobiłem sobie podwyższenie :-)
Zamiast wracać na stację kolejową, zerknąłem na GPS (błąd nr 3), który pokazał, że "tylko" 1,5 km dzieli mnie od lavinkowego kesza. Rowerkiem to by było migusiem, ale z buta...
Po powrocie do 'cywilizacji' okazało się, że pociąg do Grodziska miałem 30 minut wcześniej, a następny będzie za ponad godzinę.
Skalkulowałem, że szybciej to ja dojdę z buta (naiwnie liczyłem na złapanie jakiegoś 'stopa' po drodze
)