Przygoda rozpoczęła się rano. Pojechałam, zobaczyłam. Niekoniecznie byłam pewna, czy dobrze widziałam, i czy to co trzeba, bo jakoś nic sensownego z tych oględzin nie wynikało..Poza tym zaczęło lać.
Po pracy wróciłam do obliczeń. Wiedziałam, że albo nie taka logika (co w przypadku quizów Meteora jest wielce prawdopodobne) albo błąd w liczeniu...Ostatecznie okazało się, że jestem głupsza od Pana Mariana, który od razu wziął odpowiednią ilość kasy na te szyny, a ja swoją sakiewkę skompletowałam dopiero późnym wieczorem....ale czekać z zakupami do rana? Razem z Macho wybraliśmy więc nocną opcję "zakupów" (tzn ja wybrałam, a on się bał że wydam za dużo kasy, wiec nie miał wyjścia biedak i musiał pojechać
). Zabrałam kaloszki (okazało się, że przydały się, ale w wersji dla nadgorliwych. Szkoda że przeciekały) i małe latarki do liczenia drobnych
Finał okazał się nie być ukryty w "oczywistym". Poszukiwania trwaly długo-przekleństwa, telefony do Ojca Założyciela...ale cóż, nocą jest inaczej- straszniej, mniej oczywistości...i rzeczywistości
. Kesz zdobyty o 23.59. Było fantastycznie! Kiężyc srebrzył sie na torach, pociagi pędziły (2 sztuki), super romatyczna randka nam wyszła!(dobrze, że Macho loguje znalezienia moją ręką, bo chyba ma inne zdanie
)