Dojście do skrzyneczki to był prawdziwy hardcor, mój Garmin zgłupiał i zamiast 1500 m szliśmy chyba ze 4 km.
Tak nas zakręcił, że co chwilę zmienialiśmy kierunek, raz w prawo, raz w lewo, normalny odlot, przedzieraliśmy się przez jeżyny, paprocie wysokie na 1.5 m, zagajnik, gdzie szliśmy prawie na kolanach. Ale w końcu doszliśmy do keszyka, na miejscu łatwo go odnaleźliśmy. Dzięki za chwile emocji i za skrzyneczkę.
Która niestety była otwarta, ktoś nie usłyszał 2 razy klik.
Out: karteczki i łuska
In: czołg, dwa żołnierzyki