5.30. Otwieram oczy i myślę sobie, że Meteor ma trochę racji z tymi nieistniejącymi godzinami. Nie tylko godziny nie istnieją, nas również jeszcze nie ma...kawka, herbatka, różowy trykocik i zaczynam istnieć. W drogę! Otwieram drzwi....horror! Ciemno (czego się spodziewałam) i leje (czego sie nie spodziewałam!). Zamykam. Znów otwieram - to nie sen, nic się nie zmieniło poza tym, że zgasły latarnie na ulicy i zapanowały egipskie ciemności. Zamykam. Walczę z myślami..Jestem dzielna, czy też nie? No oczywiście że jestem! Zakładam płaszczyk przeciwdeszczowy, włączam piękną nową latarkę rowerową i w drogę!
Po drodze nie było miło, woda wciekała mi i tu i tam, samochody ochlapywały po całości. Ale dało się wytrzymać - każda przygoda ma również swoje pozytywne uroki. Poza tym zaczynało świtać, a magia świtu nawet w deszczu wynagradza mi wszystko!
O 6.55 jestem na miejscu. Zrelaksowana, wyciszona
. Pierwszy etap bez problemu. Mimo że dziś szaro wszędzie i mokro to widać, że bardzo tu klimatycznie. Tymczasem nadjechał mój ulubiony niebieski pociąg (tym razem byłam na bocznicy i nie musiałam uciekać) Jak się okazało, rower zostawiłam dokładnie przy drugim etapie, więc wiedziałam dokładnie gdzie dalej się udać... Coś mi zresztą mówiło, żeby poszukać tu już wcześniej...
Finał.Ponieważ Meteor mówił, że to miejsce piknikowe, wyciągnęłam termosik, kanapki i tak wyposażona poszłam szukać skrzynki. No i znalazłam
Ukryta cudnie! Ale jak tu piknikować w strugach deszczu? W miejscu ukrycia kesza zrobiłam więc sobie daszek z peleryny. Przytulnie cicho, trochę tylko wilgotno jakby.. Ale jak zaczęło dudnić (kolejny pociąg nadjeżdżał ) to przestało być komfortowo
. Wolałam dopić kawę w strugach deszczu :).
Dziękuję za kolejną piękną przygodę!