Z lavinką uderzyliśmy rowerowo do Złotojesiennej Arkadii domknąć projekt.
Podjęta powtórnie, bo poprzednio nie spisaliśmy literki... chcieliśmy zaraz po wejściu do parku, ale akurat obok pan ogrodnik tłumaczył komuś jak gdzieś dojechać... włączyło mu się gadanie, a ci państwo już kombinowali jak by tu mu się urwać
Wrócilićmy po spisaniu pozostałych brakujących literek w samą porę, bo gdy odchodziliśmy zbliżała się szarańcza... znaczy wycieczka szkolna.
Kurczę, w tym akurat miejscu coś romantyka szwankuje... na koniec spaceru po parku, zdecydowaliśmy się tutaj na łące nad stawe zrobić sobie rozwałkę (kawka, herbatka, kanapki, ciasto). Tyle, że wkrótce dotarła szarańcza, dostała czas wolny i większość zrobiła rozwałkę na miejscu skrzynkowym (uff, dobrze, że już podjęliśmy). A potem zza krzaków zbliżał się pan z głośną dmuchawą... ech, jednak wolę grabie do sprzątania liści. no to się zmyliśmy.