⇒Wstęp⇐

To nie jest szybka skrzynka. Integralną częścią tego kesza jest czas, który trzeba mu poświęcić. Czas, który pozwoli wczuć się trochę  klimat muzyki, pobawić się konwencją, czegoś się dowiedzieć, może trochę zdziwić. Czas który, mam nadzieję, będzie miło przez Was spędzony i pozwoli się uśmiechnąć z satysfakcją po rozwiązaniu zagadki i odnalezieniu skrzynki. Dajcie sobie ten czas.

Kordy startowe nie mają nic wspólnego z keszem i są oddalone od niego o niemal 13 km. Chcesz się dowiedzieć jak znaleźć kesza? Zapraszam do lektury...

⇒Opis⇐

Air, francuski duet składający się z Nicolasa Godina i Jean-Benoîta Dunckela ma wiele wspólnego z bardziej znanymi kolegami z Daft Punk. Łączy ich Francja oraz paryska scena elektroniczna, którą dzielili na początku kariery. Podobno uczęszczali nawet do tych samych klubów i mieszkali obok siebie. Nie dziwi zatem wzajemny wpływ na twórczość. I choć słychać wpływy Daft Punk w muzyce Air i odwrotnie, to jest między nimi istotna różnica. Daft Punk robili muzykę, którą puszczało się w klubach, natomiast Air robili muzykę… która się do nich zupełnie nie nadawała.
Debiut Air, “Moon Safari”, to płyta, która nie jest wybitna, ani rewolucyjna. Ba, są na niej nawet dyskusyjne fragmenty i muzyczne wybory, z którymi można się spierać. Jeśli jednak myślimy o najbardziej wpływowych albumach lat 90., o kanonie, to ten krążek musi się w nim znaleźć. “Moon Safari” jest definicją downtempo, lounge’u, chill-outu. Szczytowym osiągnięciem gatunków, których rozkwit przypada właśnie na tę dekadę. Muzyki, która towarzyszy nam przy powrotach z klubu nad ranem i przy kacu dnia następnego. Dźwięki mają za zadanie relaksować, odprężać i nie przytłaczać. I żeby nie być gołosłownym, wystarczy odpalić pierwsze na płycie "La femme d'argent", by od razu wiedzieć z czym będziemy mieli do czynienia. Pierwsze sekundy z miejsca ustalają klimat i podprogowo namawiają by rzucić to, co właśnie robimy, odrzucić gonitwę myśli i rozsiąść się wygodnie z drinkiem na kanapie. Dobrze, że Air zaprosili do współpracy Beth Hirsch, która napisała teksty i zaśpiewała linie wokalne do kilku utworów. Jej pełen ciepła głos rozświetlił wiele z nich, szczególnie błogie “All I Need”, które nomen omen, jest wszystkim czego potrzebują skołatane nerwy. W "Ce matin là" (“This Morning”) słyszymy natomiast tubę (!), taką jakiej nigdy wcześniej nie słyszeliśmy, na tle zwiastującej jutrzenkę urokliwej orkiestry. Na przeciwległym biegunie leży vocoderowy flirt z parkietem w “Sexy Boy”, dosłownie gwiezdno-galaktyczny “Kelly Watch The Stars” i space-rockowe “Remember”.
“Moon Safari” to płyta, która zdefiniowała gatunek. Nie przesadzę jeśli banalnie stwierdzę, że każdy znajdzie tam coś dla siebie, bo to po prostu prawda. Debiut Air jest różnorodny, brzmieniowo dopieszczony i co najważniejsze, słychać w nim miłość do muzyki. Nie ma nic piękniejszego niż dwójka geeków dłubiących przy syntezatorach i szukających tego “czegoś”. Efekty potrafią czasem sprawić, że wylądujemy na safari na Księżycu.

~JArosław.

Nie byłbym sobą, gdybym nie wspomniał, że "Moon safari" to nie jedyny album zespołu Air, który nawiązuje do Księżyca. Nagrali oni bowiem jeszcze dość osobliwą ścieżkę dźwiękową do niemego filmu nakręconego 100 lat wcześniej. Jeśli jesteście zainteresowani historią tego drugiego krążka to kliknijcie TUTAJ.

⇒W domu⇐

Dla klimatu włączcie sobie muzyczkę ze Spotify albo Youtube. I zapraszam teraz na safari po Księżycu! Pobierzcie sobie plan podróży i zaraz zaczynamy. Pamiętajcie tylko, że aby uniknąć niedomówień plan podróży wypełniamy w międzynarodowym standardzie - po łacinie (niestety nie po francusku). No to hop:

Lądujemy tam gdzie pierwsi ludzie postawili stopę i udajemy się na księżycowe południe w odwiedziny do pewnej filozofki, której imię przypomina trochę nazwę choroby wenerycznej (2). Potem skręcamy na wschód z wizytą do włoskiego fizyka, którego nazwisko brzmi nieco jak te małe włoskie pierożki z farszem (7). Podróżując dalej na wschód, ale zbaczając nieco na południe jedziemy odebrać stare książki od jednego zecera (6) po czym jedziemy do "Pana" astronoma (1) mieszkającego na środku Morza Żyzności. Następnie jedziemy daleko na północ odwiedzić Człowieka Renesansu (5), ale po drodze kłaniamy się starożytnemu rzymskiemu astronomowi (9). Po obejrzeniu wszystkich szkiców wpadamy z wizytą do kapitana USS Enterprise (14) aby oddać się przyjemnej pogawędce. Następnie odwiedzamy amerykańskiego pragmatyka (4) mieszkającego na północ, a potem skręcamy na północny zachód aby przybić piątkę z "wielkim" rzymskim filozofem (12). Kierujemy się na północ, mijamy Jezioro Dobroci i podróżujemy, aż spotkamy Kanadyjczyka, który chyba musiał handlować grzebieniami (16). Następnie skręcamy o 90 stopni w lewo w odwiedziny do francuskiego astronoma, którego nazwisko mogłaby nosić niejedna porządna winnica (8). Skoro o alkoholu mowa - jedziemy na południowy zachód i przekraczamy rów, którym mogłaby płynąć wódka (13) i jedziemy dalej w tym kierunku aby spotkać kolejnego astronoma, tym razem tego z Królewca (3). Kierujemy się na południe aby posłuchać historii Wojny Trojańskiej z pierwszej ręki (15) a potem dalej w tym samym kierunku aby wbić jeszcze jeden sztylet w plecy dyktatora (10). Tęskniąc za Francuzami skręcamy około 50 stopni w lewo aby spotkać astronoma, którego nazwisko brzmi nieco jak imię z "Władcy Pierścieni" (17). A ostatnim odwiedzonym astronomem będzie Anglik, którego nazwisko brzmi jak imię z brazylijskiej telenoweli (11). Uff... to była całkiem długa podróż.

⇒W terenie⇐

Po rozwiązaniu zagadki udajcie się na wskazane współrzędne. Polecam wycieczkę po zmroku. Już z daleka powinniście zobaczyć coś, co rozwieje wątpliwości czy aby na pewno jesteście tam, gdzie być powinniście. Kesz będzie w zasięgu waszych rąk, nie trzeba nic demolować ani wykazywać się wielką sprawnością. Po prostu stańcie "pod" i dobierzcie się do środka. Do otwarcia może posłużyć zwykła moneta. Trzeba obrócić o 90°. Tylko błagam: DELIKATNIE. Bądźcie czujni - sąsiedzi tacy są i lubią zadawać pytania. Dużo pytań...

Na znalazców czekają certyfikaty, pierwsze 3 wydrukowane są w dwóch kopiach na wypadek Waszej współpracy. Jeśli ktoś zajmie miejsce na podium samodzielnie to proszony jest o zabranie obu certyfikatów przypadających za to miejsce. Kolejne certy będą już jednakowe i każdy uczestnik poszukiwania może sobie na pamiątkę jeden zabrać, niezależnie od tego, czy ma osobne konto w serwisie czy nie. Na pierwszego znalazcę dodatkowo czeka w keszu prezent. Jeśli pierwszy znalazca nie będzie nim zainteresowany to może pozostawić go dla kolejnego poszukiwacza.

W keszu są jakieś drobiazgi na wymianę. Gdyby ktoś chciał się pozamieniać, to ucieszyłbym się z gadżetów tematycznie związanych z muzyką, z Księżycem lub z safari. Kesz ma niewielkie rozmiary, jakieś 15x15x5cm.