Choć tytuł kesza może kojarzyć się z nazwą taniego wina, jest nieco inaczej - tym właśnie mianem określa się pewne zdarzenie, którego świadkami stali się mieszkańcy tej malowniczej nadmorskiej miejscowosci AD 1497. Miłościwie panującego wówczas Bogusława X pilna potrzeba dalszego umacniania się w wierze wywiała hen daleko - aż do Ziemi Świętej, jednak jak na dobrego władcę przystało nie pozostawił swej trzódki bez dozoru. Zadanie to przypadło jego szacownej małżonce, córze Kazimierza Jagiellończyka, księżnej Annie. I tak bez większych problemów doglądała sobię ona spraw Pomorza Zachodniego korzystając jednocześnie z luksusów oferowanych przez darłowski zamek. Tak było aż do pamiętnego, szesnastego dnia miesiąca września. Dzień jak codzień, ładnie, ciepło, ale wietrznie - bardziej niż zwykle. Cóż, bywa... Ale jednak nie, nie bywa - wiatr z północnego-zachodu ani myśał ustać, a wręcz przeciwnie - począł się wzmagać. I to nie byle jak. W Darłówku - sztorm, to oczywiste, ale dalej również nie było specjalnie zabawnie: część dachów zerwana wiatrem zniknęła bez wieści, drwale mogli wcześniej odgwizdać fajrant, gdyż wichura odwaliła za nich większość roboty wyrywając drzewa z korzeniami. Z drugiej zaś strony budowniczym miejskim znacznie pracy przybyło przy wznoszeniu zawalonych naporem wiatru starszych murów. Władze miejskie nie mogły przyglądać się temu bezczynnie! Rada zgromadziła się czym prędzej w gotyckim budynku ratusza na rynku i podjęła szereg kroków zaradczych w obliczu zbliżającej się katastrofy. Dla świętego spokoju zamknięto wszystkie bramy miejskie, a dla zwiększenia efektu na murach ustawiono straże. I nie koniec na tym! Księżna Anna wraz z orszakiem udała się do zamkowej kaplicy, aby tam pospołu wymodlić poprawę stanu faktycznego. Na nic starania...
Niedźwiedź zaryczał
A przynajmniej tak kojarzono przeciągły huk, który rozszedł się po okolicy. Huk, który zwiastował nadejście wielkiej fali, którą dziś określamy mianem Tsunami. Fala była na tyle potężna, że wdarła się bardzo głęboko w ląd niosąc ze sobą wszystko, co napotkała, w tym 4 statki. Jeden z nich aż do kopca, na którym obecnie stoi kościół św. Gertrudy. I już jasne skąd pomysł na lokalizację kesza... Ale co wywołało złowrogi pomruk, bo wersja z niedźwiedziem jest jednak dość mało wiarygodna? Otóż pod południową częścią dna Bałtyku znajdowały się pokłady metanu. Czas przeszły nie jest błędem - gaz postanowił się ulotnić, jednak w trakcie eksplodował, wywołał trzęsienie ziemi i inne widowiskowe efekty, a my mamy o czym dzisiaj ciekawie opowiadać.
Dla upamiętnienia zdarzenia rok rocznie organizowana jest procesja błagalno - pokutna i chyba zdaje egzamin. Zdarzenie powtórzyło się wprawdzie kilka razy, ale to było dawno i nieprawda, a dzisiaj mamy spokój. I tak trzymać!
Aha, nie wiem czy wspomniany statek zalegał dokładnie we wskazanym przeze mnie miejscu, bo było to dość dawno i nie było mnie jeszcze na świecie, więc dla świętego spokoju przyjmijmy, że to było właśnie tu.