Opowiem Wam pewną historię...
Mój pradziadek (w dalszej częśći tej opowieści będę go dla uproszczenia nazywał dziadkiem) wkrótce po ślubie i przyjściu na świat córeczki wyjechał do Francji. Czasy to były ciężkie - Wielki Kryzys dawał się ludziom we znaki. Dziadek był jednak zaradnym człowiekiem i wkrótce znalazł sobie zajęcie. Zajął się przemytem broni, krążąc między Francją, Niemcami i Belgią. W końcu złapała go francuska policja i jako obcokrajowca deportowała. W międzyczasie osamotniona babcia wdała się w romans z pewnym amantem (żonatym i dzieciatym zresztą) z sąsiedniej wsi. Romans okazał się owocny. Dziadek wprawdzie o wszystkim wiedział (otrzymywał najświeższe wiadomości od życzliwych), ale dopóki przemytnicze szczęście mu sprzyjało jakoś się tym nie przejmował. Kiedy jednak uwięziono go i deportowano postanowił - skoro i tak miał wrócić do Polski - zemścić się na niewiernej małżonce i przede wszystkim na jej amancie. Jakimś cudem udało mu się (mimo deportacji) przeszmuglować do kraju pistolet, postanowił więc, że zamiast wrócić od razu do domu, zaczai się u jednego z sąsiadów i dopadnie łotra. Sąsiad, umotywowany zapewne przekonującymi argumentami (zwłaszcza tym z lufą), przyjął go i zapewnił, że może czekać ile chce. Jednocześnie jednak w sekrecie doniósł kochasiowi o zastawionej na niego pułapce. W końcu, po trzech dniach czekania, dziadkowi się znudziło i oficjalnie wrócił do domu. Natychmiast zaprowadził nowe porządki. Przede wszystkim kazał swej niewiernej żonie pozbyć się nieślubnego dziecka, które miało wtedy niewiele ponad miesiąc. Babcia zdawało sobie sprawę, że jej kochanek w żadnym razie nie zaopiekuje się córeczką. Miał w końcu żonę i własne dzieci. Na szczęście udało się jej znaleźć kogoś, kto przygarnął maleństwo. Musiało minąć wiele lat zanim mogła ona wrócić do matki, nawet wtedy jednak dziadek nie uznał jej za swoją córkę.
Po tak dramatycznym entré, dziadek musiał zmierzyć się z codziennością. Mówiąc eufemistycznie, nigdy nie miał zamiłowania do pracy na roli - zresztą pewnie gdyby miał, nie zająłby się przemytem broni... Skoro jednak miał się zająć czymś "normalnym" postanowił, że zacznie handlować. Kupił więc mnóstwo nici i igieł i zaczął chodzić po okolicznych wsiach nosząc je za pazuchą i sprzedając potrzebującym. Szybko zorientował się, że ten sposób handlowania nie przyniesie mu fortuny. Trzeba było wypłynąć na szersze wody! Dlatego zmajstrował sobie stragan, który pozwolił mu handlować także na targowiskach. Najpierw w Wieruszowie, później i w innych miasteczkach, takich jak Lututów, czy Kępno. Wieruszów był dość blisko, ale do innych miast trzeba było jakoś dotrzeć, dlatego dziadek umówił się z pewnym kupcem z Wieruszowa, który miał własny wóz i konie, że - za odpowiednią opłatą - będzie zawoził na owe targi jego stragan oraz córkę (czyli moją babcię). Oczywiście chodziło o jego prawowitą córkę, mającą już kilkanaście lat. Sam musiał do miast targowych docierać piechotą...
I tu dochodzimy do sedna historii i jej związku z keszemOtóż, pokonując pieszo drogę na targ do Kępna i z powrotem, dziadek przemierzał również opatowskie lasy. Sprawdzając możliwy przebieg dziadkowej trasy ustaliłem (z kilku niezależnych i w pełni wiarygodnych rodzinnych źródeł), że biegła ona dokładnie przez rozstaj, przy którym ukryłem kesza. Jedyne, czego nie udało mi się ustalić na pewno, to którą dokładnie trasą dziadek szedł od rozstaju, kiedy wracał (oba warianty zaznaczyłem na mapie). Bardziej prawdopodobny wydaje się wariant południowy, ponieważ większość moich "informatorów" twierdziła, że od rozstaju dziadek szedł do Prosny brzegiem lasu. Obecnie rozstaj jest w całości w lesie, ale na przedwojennej mapie jest w nim coś w rodzaju małej "dziury". Jedna z dróg prowadzących od rozstaju biegnie teraz zgodnie z ówczesną granicą lasu.
Wszyscy moi rozmówcy potwierdzali, że dziadek był człowiekiem nieznającym strachu. Kiedy wracał z targowiska w Kępnie była już dość późna pora (do domu docierał około północy), ale dziadek nie bał się ani ludzi, ani zwierząt, ani złej pogody. Teraz można podjechać do kesza samochodem, czy rowerem, a jeśli nawet ktoś uzna, że nie chce wjeżdżać autem w leśne dukty, to od asfaltowej drogi z Wieruszowa do Opatowa czeka go miły spacer o długości zaledwie nieco ponad kilometra...
A dziadek? Po jakimś czasie dorobił się na tyle dużej kwoty, że kupił w Wieruszowie własny sklep. I dopiero wojna wszystko wywróciła do góry nogami. Ale to już zupełnie inna historia...
Kilka uwag dla poszukiwaczy (po reaktywacji 19 marca 2016):
[110] Parus major
- Całkowity dystans: 1483 km