Lazaret to piękny, ceglany budynek z czasów carskich, jest on wpisany do rejestru zabytków... i co z tego? Nie uchroniło go to przed dewastacją. Gdy niemal dwa lata temu zakładaliśmy pierwsze skrzynki w garnizonie, budynek lazaretu był zabezpieczony i niedostępny, teraz można wejść bez problemu, ale też i złomiarze wypruli go zupełnie.
No i tradycyjnie - opowiastki wariaga:
Raz tylko tam byłem, jak próbowałem przysymulować ból żoładka. Lekarz położył mnie na kozetce, zbadał brzuch i dotykając pytał gdzie mnie boli. Pewnie wyczuł że kombinuję - w książce kompanii wpisał "udzielono porady, elew zdolny do służby". Dla dcy kompanii to był sygnal że delikwent symuluje. Od razu przy nim musiałem zażyć jakieś sproszkowane świństwo. Druga porcja leku była po kolacji. Tę zażyłem w obecności kaprala. Efekt był piorunujący - cała noc w sraczyku, nawet na salę nie wracałem, bo spałem na piętrze i ciągle bym budził kolegów.
Ale 2 razy pamiętam takie epidemie grypy w pułku, że chorzy nie mieścili się na izbie chorych i wydzielono im kilka sal na batalionach. A nędzna resztka zdrowych musiała zabezpieczyć wszystkie warty i służby. A wtedy nie było regulaminowej przerwy całodobowej tylko cykl warta-służba-warta- służba.
Z tej izby uciekł słynny elew S. w piżamie i z wąsami namalowanymi pastą do butów. Biegł w kierunku boiska, na którym odbywało się rozprowadzenie pułku aby w takim stanie zameldować się (jak twierdził później) ppłk Pilipowowi. A był to chyba styczeń 1978. Od dawna symulował na czubka, w kompanii zamykano go w kanciapie, nie brano na ćwiczenia, warty i służby. Próbowano go przetrzymać ale po tym incydencie już go w pulku nie było.