Kambodża to określenie zarośniętego ternu pomiędzy akademikami UMCS, Wydziałem Artystycznym / Nauk o Ziemi UMCS a jednostką wojskową przy Al. Kraśnickiej. Obecnie przez Kambodżę przebiega ul. Pagi, dodatkowo część Kambodży została wycięta ze względu na budowę prywatnych akademików - można więc powiedzieć, że Kambodża znika na naszych oczach.
Kiedyś jednak Kambodża to było jedno z najdzikszych miejsc Lublina, położone rzut beretem od Miasteczka Akademickiego. Kambodża stała się też miejscem jednego z najbrutalniejszych morderstw, jakie wstrząsnęły Lublinem.
UWAGA: Osoby wrażliwe proszę o odpuszczenie sobie opisu, przejdźcie lepiej do opisu kesza (tekst pod kreską
Ale po kolei...
22 stycznia 1991. Wtorek. Jolanta Tchórz, dwudziestoczteroletnia studentka pedagogiki specjalnej na UMCS nie wraca na noc do akademika. Jest to dość dziwne - dziewczyna zawsze mówiła koleżankom, dokąd idzie i o której będzie wracać. Kiedy wychodziła, żadnej z koleżanek nie było w pokoju, tak więc zostawiła na stole kartkę, na której napisała "Jestem u Doroty na LSM-ie. Wrócę ok. 21. Jolka". Nigdy nie zdarzyło się jej nie wrócić na noc. Została nocować u koleżanki?
Kiedy rano Joli ciągle nie było, dziewczyny dzwonią do Doroty (pamiętajmy, że jest 1991 rok, nie ma telefonów komórkowych, maili, serwisów społecznościowych, etc...), od której dowiadują się, że Jola jak najbardziej u niej była, ale wyszła poprzedniego wieczora ok. 21. mówiąc, że jest zmęczona i chce jak najszybciej wrócić do akademika i położyć się spać.
Współlokatorki czują, że stało się coś złego - i to "coś" musiało się jej przydarzyć w drodze – między mieszkaniem Doroty na ul. Leszka Czarnego, a akademikiem Helios, w którym mieszkała Jola. Dziewczyny powiadamiają kogo się da: portierkę z akademika, kolegów i rodziców Joli. Zaczyna się dzwonienie po szpitalach, znajomych. Wszystko na nic, nie ma ani śladu Joli.
Oficjalne poszukiwania rozpoczynają się dopiero 24 stycznia, gdy ojciec Jolanty zgłasza zaginięcie córki na policję.
Policjanci wielokrotnie podążali trasą, którą mogła wracać Jolanta, przeczesywali miasteczko akademickie, Park Akademicki, teren byłej jednostki wojskowej. Nic. Powoli rozszerzano obszar poszukiwań: okoliczne bloki, garaże, śmietniki...
Wreszcie 28 stycznia, a więc po blisko tygodniu od zaginięcia, policjanci znajdują na śniegu ślady krwi. Znajdują się one tuż przy ogrodzeniu byłej strzelnicy wojskowej. Obecnie w tym miejscu stoi prywatny akademik, tzw. Burżuj.
Kilkadziesiąt metrów dalej zostaje znaleziona zakrwawiona chustka do nosa - ślady na niej wskazują, że ktoś nią próbował wycierać krew z rąk. Krąg poszukiwań się zawęża - policjanci zauważają dziurę w siatce, przez którą przechodzą na na drugą stronę. Pięć metrów dalej znajdują zwłoki poszukiwanej studentki, przykryte śniegiem oraz kawałkami papy. Obecnie w tym miejscu jest kompleks "Ecotech".
Wszystko wskazywało na to, że studentka została zamordowana na tle seksualnym. Sekcja zwłok wykazała, że przyczyną zgonu Jolanty T. były rozległe obrażenia mózgu. Dziewczynę co najmniej trzykrotnie uderzono w tył głowy czymś ciężkim, w wyniku czego nastąpiło złamanie czaszki. Pod pachami znajdowały się również krwawe wylewy, co świadczyło o tym, że morderca ciągnął zwłoki swojej ofiary z miejsca zbrodni trzymając ją pod pachami. Co więcej, pomimo tego, że kiedy znaleziono zwłoki, leżały one na brzuchu, to plamy opadowe stwierdzono również na grzbietowej powierzchni ciała. Oznaczało to, że bezpośrednio po śmierci przez kilka godzin zwłoki leżały na plecach, a ktoś musiał je następnie obrócić. Znaleziono również ślady sugerujące, że Jola walczyła o swoje życie: połamane paznokcie na palcach wskazującym i środkowym, a pod innymi paznokciami znaleziono drobiny przypominające krew.
W Lublinie, a zwłaszcza na miasteczku akademickim zapanował strach. Rodzice bali się o swoje córki, chłopcy o swoje dziewczyny. Studentki nie chciały chodzić samotnie, poruszały się więc tylko w grupach.
Do policjantów powoli zaczęły spływać sygnały, że morderca kilkadziesiąt minut przed zabójstwem Jolanty zaatakował też inne dziewczęta. Najpierw zaatakował dwie studentki na ul. Sowińskiego, ale po krótkiej szarpaninie uciekł. Kilkanaście minut później zaatakował pod Akademickim Centrum Kultury "Chatka Żaka" idące razem trzy dziewczyny - tutaj również po krótkiej szarpaninie uciekł, tym razem w stronę Akademickiego Ośrodka Sportu. A koło AOSu musiała przechodzić właśnie Jolanta...
Na szczęście dziewczyny zapamiętały napastnika dość dobrze, dzięki czemu udało się stworzyć dwa portrety pamięciowe, które opublikowały zarówno lokalna prasa, jak i telewizja. Zobaczył je Jan K., prowadzący zajęcia muzyczne w Zespole Pieśni i Tańca Akademii Rolniczej i zespole Tańca Ludowego UMCS. Rozpoznał na nich dziwnego osobnika, którego spotkał na ulicy Wileńskiej i który towarzyszył mu (i co ważne - z którym rozmawiał) aż do Akademickiego Ośrodka Sportu. Niestety, muzyk dotarł na policję dopiero 15 lutego, ale dzięki swojemu grafikowi zajęć był w stanie stwierdzić, że spotkanie to miało miejsce 22 stycznia. Mijały kolejne miesiące, pojawiali się kolejni świadkowie, ale śledztwo stało w miejscu. Emerytka z Lublina zeznała, że w sierpniu 1991 roku, będąc na mszy w klasztorze na Jasnej Górze zwróciła uwagę na młodego mężczyznę, który bardzo dziwnie się zachowywał: dotykał ud i bioder uczestniczących w nabożeństwie kobiet. W grudniu 1991 śledztwo w sprawie zabójstwa Jolanty zostało umorzone wobec niewykrycia sprawcy. Ale dwa i pół roku później, w czerwcu 1994 zostało podjęte na nowo, choć tym razem przez prokuraturę wojewódzką w Słupsku. Co więcej, śledczy mieli w swoich rękach potencjalnego sprawcę. Pojawiło się bowiem podejrzenie, iż Leszek Pękalski – zwany „Wampirem z Bytowa” – w swoich morderczych podróżach dotarł również do Lublina. Rozpoznało go wielu świadków. Ten, na pierwszy rzut oka wstydliwy, dobroduszny i ciągle szukający żony chłopak, miał być seryjnym mordercą. Pękalski został zatrzymany w grudniu 1992 roku pod zarzutem zabójstwa na tle seksualnym 17 –letniej Sylwii, które miało miejsce 27 czerwca 1991 roku (blisko pół roku po zabójstwie Jolanty). Mężczyzna przyznał się do zabójstwa Sylwii, i ku zdumieniu funkcjonariuszy, sam zaczął opowiadać mrożące krew w żyłach historie swoich morderczych podróży po kraju. Przyznawał się do około 90 zabójstw. W końcu śledczy dotarli razem z Pękalskim do Lublina - tutaj dokładnie opowiedział, jak podróżował po mieście (z dworca PKP do miasteczka akademickiego), opisał miejsce zbrodni, rozpoznali go świadkowie... Okazało się, że Pękalski był w Lublinie co najmniej dwa dni, zaś po dokonaniu morderstwa noc spędził w parku (prawdopodobnie w Parku Ludowym), rano zaś wyjechał do Gdyni. W zasadzie wszystko układało się po myśli prokuratury - mieli mordercę, mieli jego zaznania, nic tylko skazać winnego i można zamykać sprawę. Ale mimo to praca prokuratury wcale nie była taka łatwa: Pękalski przyznał się do 90 zabójstw, zaś jego opowieści mroziły krew w żyłach. W jednych przypadkach podawał fakty i szczegóły, jakie mógł znać tylko morderca, w innych zaś plątał się w wyjaśnieniach. Niektórych zbrodni nie mógł popełnić, ponieważ miały miejsce w tym samym czasie, w odległych krańcach kraju. Ostatecznie Prokuratura Wojewódzka w Słupsku oskarżyła go o 17 zabójstw, w tym studentki UMCS. Z opinii Centralnego Laboratorium Kryminalistyki KGP wynikało, że włosy znalezione na garderobie Jolanty znajdują swe odpowiedniki wśród włosów porównawczych pobranych z głowy Pękalskiego. Znowu: już można byłoby krzyknąć 'case closed', ale niestety nie... W trakcie procesu Pękalski odwołał swoje zeznania. Ówczesne techniki kryminalistyczne nie pozwalały na przeprowadzenie badań DNA. Co więcej, niektóre ślady w miejscach przestępstw były źle zabezpieczone. Wreszcie w grudniu 1996 zapada wyrok: sąd oddalił szesnaście z siedemnastu postawionych mu zarzutów zabójstwa i ostatecznie Pękalski został skazany tylko za jedno morderstwo – Sylwii R na 25 lat więzienia. W świetle prawa nie można go nazywać seryjnym mordercą. Pękalski skończył odsiadywać wyrok w 2017 roku, jednak nie oznacza to, że wyszedł na wolność: obejmuje do ustawa o bestiach, co oznacza, że resztę życia spędzi w zakładzie zamkniętym w Gostyninie.
Na przełomie roku 2016 i 2017 śledczy z tzw. policyjnego archiwum X wrócili do sprawy Jolanty i porównali ślady DNA znalezione na ciele dziewczyny z DNA Pękalskiego - i o dziwo nie udało się tutaj znaleźć dopasowania. Oznacza to, że mordercą Jolanty prawdopodobnie nie jest Pękalski. Oznacza to również, że jej prawdziwy morderca już blisko 30 lat chodzi na wolności...
Jolanta została pochowana na cmentarzu w Dębowej Kłodzie koło Parczewa.
Swoistym epilogiem tej sprawy była kartka, którą powieszono obok prowizorycznej kapliczki w prawdopodobnym miejscu ataku na Jolantę. Treść tej kartki była dość zwięzła, a mimo to mroziła krew w żyłach: "2:0 dla mnie".
Czy był to tylko głupi studencki dowcip? Tego się nie dowiemy już nigdy.
Kesz: półlitrowy słoik w maskowaniu miejsko-przyrodniczym. Po otwarciu maskowania wyciągnij słoik za drucik . W środku logbook, ołówek, trochę fantów na wymianę. W waypointach interesujące miejsca związane z morderstwem Jolanty..
Po dokonaniu czynności keszerskich zamknij wszystko dokładnie.
Symbol | Typ | Współrzędne | Opis |
---|---|---|---|
Interesujące miejsce | --- | Prawdopodobne miejsce ataku - gdzieś tutaj wisiała kapliczka poświęcona pamięci Jolanty | |
Interesujące miejsce | --- | Miejsce znalezienia śladów krwi | |
Interesujące miejsce | --- | Prawdopodobne miejsce znalezienia zwłok | |
Parking | --- | parking |