Gdyby nie napis OSP Niepokalanów na plecach, godło z Maryją i strażakiem-zakonnikiem na samochodzie, trudno byłoby odróżnić zakonników od innych strażaków.
Jeszcze dwadzieścia lat temu strażacy z Niepokalanowa w habitach wyruszali do pożaru. – Wtedy nie można go było tak po prostu zdjąć i powiesić na haku, dlatego bracia zakładali krótsze habity, a do tego mieli specjalne fartuchy, hełmy i pas z toporkiem. Gdy straż z Niepokalanowa włączono do Krajowego Systemu Ratowniczo-Gaśniczego, bracia musieli zamienić habity na stroje strażackie z odblaskowymi elementami.
Początkowo straż zakonna miała gasić pożary tylko u siebie. Często jednak wzywano braci, by ratowali też dobytek ludzi mieszkających w pobliżu klasztoru. Nie można było odmówić. Gdy w klasztorze po raz pierwszy zorganizowano kurs dla przyszłych strażaków, zgłosiło się aż 50 braci. 31 ochotników zaczęło potem normalną służbę. Ojciec Maksymilian Kolbe bardzo interesował się swoimi strażakami. Po każdej akcji naczelnik straży meldował ojcu Maksymilianowi, gdzie i co gasili, co udało się uratować, a co należałoby poprawić. Zdarzało się nawet, że ojciec Kolbe jechał na akcję. Pomagał na przykład nosić sprzęt czy zwijać węże. Podczas II wojny światowej zakonnicy nie przerwali swej służby. Nie wolno im było jedynie gasić budynków podpalonych przez Niemców.
Bracia regularnie mają ćwiczenia i szkolenia. Niektórzy są ratownikami medycznymi. A jednostka OSP Niepokalanów może przyjmować nawet śmigłowce ratunkowe. Do dziś w muzeum w Niepokalanowie stoi minerva, samochód, który podczas wojny trafi ł do zakonnej remizy. Ten wiekowy wóz wciąż jest na chodzie.
Najważniejsze podziękowanie za służbę dostali strażacy z Niepokalanowa w 1981 roku. Wtedy to osobiście podziękował im Jan Paweł II.
Więcej informacji: https://www.malygosc.pl/doc/962583.Bracia-na-sygnale
/Prosimy o uszanowanie sacrum miejsca/
Magnetyk na tyłach, przed papieskimi.