W długiej swej karierze zawodowej, jakże oczywiście różnorodnej, miał nasz Marian swój epizod pasterski. Wędrując górskim szlakiem, jego oczom ukazała się, niczym z kart baśniowej opowieści, polana otoczona niebotycznymi szczytami. Zapragnął z całej swej duszy oddać się trudowi życia w górskiej osadzie. Kamienny dom, jakże surowy w swej bryle, królował pośrodku onej polany, a wewnątrz ogrodzenia ze skalnych ułomków utworzonego, pasło się potężne stado owiec. Marianowi zawirowało w głowie ze szczęścia, (a może to wina berbeluchy wypitej na pusty żołądek?), tak czy inaczej niebiańskie beczenie owczego mięsa, zaprowadziło go wprost do progu, na którym siedział jego przyszły chlebodawca (pamiętajmy, że z żyta nie tylko chleb się piecze, ma i ono inne, płynne, formy). W tej chwili życie Mariana stanęło na skraju przepaści, pomimo iż było to w dolinie, ale o tym jeszcze nikt nie wiedział. Pan Wiesiek, był oddanym sługą swego imienia, głównie przejawiało się to w dosyć prostym sposobie bycia ( jak przysłowiowy "koń szmaciarza", gdzie stanie, tam naleje). Marian sumiennie spełniał, przez pierwszy tydzień swe obowiązki, wyprowadzając owce na spacery, ucząc je aportowania i wszystkiego tego, czego porządna owca powinna się nauczyć. Nastał sobotni wieczór, destylator powoli sączył srebrzyste kropelki, Wiesiek i Marian niczego się jeszcze nie spodziewali. Lecz gruba żona gospodarza miał swój plan, a głównym jego punktem był : Tak! Marian! Gdy pijany Wiesiek zaległ pod stołem, pani Wiesława (tak, ona równie jak mąż poddała się magii swego imienia) poczęła obnażać swe wdzięki, czule szeptając - "moja ty Marysiu". O zgrozo! Marian zadrżał na widok tego włochatego, niczym owca Meksykanina. A wiedzieć wam trzeba, że Wiesia miał i wąs, którego by się żaden Meksykanin nie powstydził. Wywalone na wierzch białka marianowych oczu spowodowały gwałtowny wzrost uczuć Wieśki. Szczupła sylwetka Mariana uratowała go w biedzie, gdy wyślizgnął się z łap tego rozjuszonego nosorożca. Wyleciał z chałupy jak z procy, a za nim pani Wiesiutka pognała wywalając swym korpulentnym zadem futrynę, razem z drzwiami. - Panie na niebiosach, ratuj swego sługę w biedzie! zawył przerażony Marian i wtem przypomniał sobie o piwnicy, gdzie stał ceglany murek, tam się schroni, za wąskim przepierzeniem i miej w opiece jego system nerwowy, gdy zwyciężą goniące go hormony.