Budynek Urzędu Bezpieczeństwa w Jarocinie mieścił się przy obecnej ulicy Kościuszki naprzeciwko kościoła Chrystusa Króla.
Pierwszym szefem UB w Jarocinie był Władysław Orłowski urodzony w Stanisławowie. Dnia 24 stycznia 1945 r. w Lublinie mianowano Orłowskiego kierownikiem ubeckiej grupy operacyjnej. Jej docelowym punktem dyslokacji miał być teren powiatu jarocińskiego. W skład grupy, obok Orłowskiego, wchodzili czterej funkcjonariusze UB: Zygmunt Kozłowski, Mieczysław Pluta, Kacper Bańka i Edward Kania. Kozłowski, mając 20 lat, został pierwszym kierownikiem Sekcji Walki z Bandytyzmem. Komórka ta odpowiadała za walkę z podziemiem niepodległościowym. Głównym zadaniem, jakie postawiono przed lubelską grupą operacyjną, było zorganizowanie Powiatowego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego w Jarocinie. Orłowskiego przewidziano jako jego kierownika. Nominacja ta stała się faktem w dniu 18 marca 1945 r. Rozkazem MBP nr 45 mianowano go pierwszym szefem PUBP w Jarocinie. Funkcję swą sprawował krótko. W maju 1945 r., w wyniku ostrego konfliktu z Komendantem Powiatowym MO Czesławem Knapikiem został odwołany do Poznania.
W pamięci aresztantów zapadło szczególnie dwóch “funkcjonariuszy” Urzędu. Obydwaj byli jarocinianinami. "Pierwszy nazywany był “Łamignatem”, był z zawodu kowalem. Niski, krępy, o niemal kwadratowej sylwetce, osiłek. Oprócz bicia i kopania, co należało do jego stałego repertuaru, nieludzko wykręcał ręce. Często wskakiwał powalonemu więźniowi na klatkę piersiową ciężkimi butami. Potem służył w MO, aż do emerytury. Drugi umownie nazwany był “Bestią”, o dziwo był aresztantem. Areszt zaś był dla niego...ochroną. Ponieważ poszukiwany był przez jugosłowiańską misję wojskową za znęcanie się nad obywatelami tego kraju w hitlerowskim obozie koncentracyjnym, gdzie pełnił funkcję kapo. Okazało się, że kwalifikacje tam zdobyte stały się bardzo przydatne. Ubecy je docenili, często wykonywał za nich “mokrą robotę”. Jeden z więźniów zapamiętał następujące zdarzenie. Do celi wprowadzono starszego człowieka, działacza PSL, aresztowanego na dworcu w Jarocinie. Po chwili w celi zjawił się “Bestia”. W ręku trzymał sztachętę wyrwaną z płotu, w której tkwił gwóźdź. Bił strasznie starszego człowieka, aż ten stracił przytomność, a potem zabrał mu buty."
Oprawcę widywano później w Jarocinie, przechadzającego się w skórzanym płaszczu z wilczurem na smyczy. Na początku lat 60-ych wyjechał na Śląsk, gdzie zmarł w tajemniczych okolicznościach.
Swego czasu na budynku znajdowała się tablica upamiętniająca ofiary i ludzi tutaj przetrzymywanych. Obecnie mieście się tutaj restauracja...a tablicy już nie ma.
Piotr Marchwiak – Moje wyprawy historyczne po ziemi jarocińskiej, Jarocin 2010r.