Największy na świecie niekomercyjny serwis geocachingowy
GeoŚcieżki - skupiające wiele keszy
Ponad 1000 GeoŚcieżek w Polsce!
Pełne statystyki, GPXy, wszystko za darmo!
Powiadomienia mailem o nowych keszach i logach
Centrum Obsługi Geokeszera wybierane przez Społeczność
100% funkcjonalności dostępne bezpłatnie
Przyjazne zasady publikacji keszy
Musisz być zalogowany, by wpisywać się do logu i dokonywać operacji na skrzynce.
stats
Zobacz statystykę skrzynki
ŚPW#2 "Oleńka" - OP8WYB
Właściciel: Katniss_81
Zaloguj się, by zobaczyć współrzędne.
Wysokość: 204 m n.p.m.
 Województwo: Polska > podkarpackie
Typ skrzynki: Tradycyjna
Wielkość: Mikro
Status: Gotowa do szukania
Data ukrycia: 08-08-2018
Data utworzenia: 07-11-2018
Data opublikowania: 11-11-2018
Ostatnio zmodyfikowano: 11-11-2018
16x znaleziona
2x nieznaleziona
0 komentarze
watchers 1 obserwatorów
36 odwiedzających
9 x oceniona
Oceniona jako: dobra
Musisz się zalogować,
aby zobaczyć współrzędne oraz
mapę lokalizacji skrzynki
Atrybuty skrzynki

Można zabrać dzieci  Dostępna rowerem  Szybka skrzynka  Weź coś do pisania 

Zapoznaj się z opisem atrybutów OC.
Opis PL

                        Świadkowie Powstania Warszawskiego

 

Jest to mini seria umieszczona w przypadkowym miejscu, ma na celu przybliżyć wam Powstanie Warszawskie widziane oczami jego Bohaterów.
Seria powstała dzięki pomocy Stowarzyszenia Pamięci Powstania Warszawskiego 1944 które udostępniło relacje świadków wykorzystane w opisach.

                                                                                                                                           Dziękujemy.

 

Barbara Bobrownicka-Fricze

ps. "Oleńka", "Baśka Wilta", "Wilia"

st. sierżant Armii Krajowej

zgrupowanie "Róg" ze Starego Miasta,

batalion "Bończa" 101 kompania

 jeniec nr 141503, Stalag VI-C Oberlangen

 

 

 ...Muszę trochę cofnąć się w czasie. Myślałam, że nigdy o tym nie napiszę, że przecież nie ma takich słów w żadnej mowie na świecie, które by się do tego nadawały. Nie mogę pozbyć się tamtych obrazów. Może mi ulży, jak napiszę.          Wracam do dnia trzynastego sierpnia. Słonecznie. Jedna z sanitariuszek wpada na kwaterę. Czołg na Rynku zdobyty, wybiegamy. Jedzie. Ludzie w jednej chwili rozebrali barykadę, jakby ją zdmuchnęło. Przejechał. Barykada wróciła na swoje miejsce. Wszyscy się cieszą. Wracamy na kwaterę. Zachwiały się mury. Znamy i rozróżniamy bezbłędnie detonacje. Co to było? Wstrząsający huk. Ziemia przyniosła ku nam drżenie, powietrze tłoczy się w uszy. Co to? Nie ma odpowiedzi. Wybiegamy. Dachy, kontury domów zatonęły w gęstych dymach. Biegnę, może jesteśmy potrzebne?          Jeszcze nie doszłam na miejsce wypadku, a już wiem. Czołg wyleciał w powietrze. Bomba zegarowa wewnątrz. Wypadek na Kilińskiego - tam nasz sanitariat. Wracam po nosze. Biegniemy. Co za widok! Nie sposób uwierzyć. Kurczę się ze zgrozy. Idziemy jak lunatyczki w oparach krwi, w osiadających pyłach zwalonych murów. Co za znienawidzony zapach, nie można się od niego uwolnić. Przed nami masa ludzkich ciał. Walające się nogi, ręce, kawałki ludzkiego ciała, krew, mózg w pyle i kurzu. Jęki, drgania rannych, rzężenie konających. Kałuże krwi wsiąkają w gruzy. Chłopcy bladzi z bronią pilnują porządku. Straszny jęk...          Krew, coraz więcej krwi, całe kałuże wsiąkają w gruzy. Krew na ścianach okolicznych budynków, z których przed chwilą odleciał tynk. I cały czas ten duszący, słodki zapach krwi- tego nie można wytrzymać. Nie wolno patrzeć oczom, bo wszędzie zgroza, bo w oknach strzępy ludzi, bo nogi ślizgają się w mózgu, wnętrznościach. Nie wolno słuchać, bo jęki wydobywające się z tej góry poszarpanych ludzi są nie do pojęcia, nie do przyjęcia, bo może się wydawać, że one wydobywają się z naszego wnętrza, z jakiejś nadludzkiej niepojętej grozy. Chodzimy prawie jak lunatyczki, pracujemy jak automaty. Co znaczy nasza pomoc. Wygrzebani spośród szczątków ranni, odnoszeni do szpitala, leżą w długich kolejkach do sali, do stołu operacyjnego. Ilu doczeka. Lekarze pracują bez wytchnienia już tylko przy świecach, bo wybuch czołgu zniszczył przewody elektryczne. Ilu rannych doczeka się swojej kolejki. Ile z tych dzieci, które cichutkie i blade leżą na ziemi. One nawet nie jęczą, nie płaczą. A może już nie żyją. Co za straszne rany. Tuż obok rannego bez nogi, leży człowiek - cały. Prędko. Obie nogi i ręce, nie widać obrażeń. Podchodzę, bo może... czyż może być jeszcze choćby iskierka nadziei? W pustej czaszce krwawe oczodoły, wyszczerzone zęby.          Ogarnia mnie jakaś zbawcza tępota, przestaję myśleć, przestaję istnieć. I to jest chyba ratunek. Muszę się przecież jakoś ratować.          Nie ma żadnych ludzkich uczuć: ani strachu, ani odwagi - całkowita bezwola. Z przyzwyczajenia dźwigam nosze. Toruję sobie drogę głosem, mówię do ludzi, których widzę i nie widzę. I tylko zbawienne poczucie obowiązku. Po iluś tam godzinach powrót na kwaterę. Obolałe członki, szum w głowie. Nie wolno sobie pozwolić na rozluźnienie. Bo one przecież także - moje dziewczęta.          Rozkazuję im jeść kolację. Bronią się. Ale ja wiem, którymś tam podszeptem natury, że nie wolno mi ustąpić. Sama jem kolację. I chociaż to było tak niedawno, nie pamiętam, co mogłyśmy jeść. Ale najważniejsze w tamtej chwili było pokonanie siebie. I nie było ani jednej łzy, ani jednej skargi. I poszłyśmy spać i zasnęłyśmy...

Źrodłó :http://www.sppw1944.org/

 

 

 



Dodatkowe informacje
Musisz być zalogowany, aby zobaczyć dodatkowe informacje.