Czy Marian mógł mieć inne oblicze? Czy mógł … sprzeniewierzyć się swojej legendzie ?
Nawet nie wiadomo, jak nazwać tę twarz. A może to nie on? Może ktoś zwiódł go na manowce, zmusił by zrobił rzeczy mu obce i kazał potem zniknąć bez śladu? Faktem jest, że któregoś dnia Marian pojawił się na parkingu przy Karczmie. Jak wszedł w jej posiadanie, wraz z domem, motelem, stacją benzynową i warsztatem samochodowym? Tajemnicę zna chyba tylko on sam. Dostępne źródła milczą, jakby celowo chciały zapomnieć tę historię. Przyjechał niezwykłym autem – czerwonym Chevroletem Impalą rocznik 1960. Roztaczał aurę bogatego człowieka, sam troszkę ją wzmacniając opowieściami o latach spędzonych w Ameryce. Miał gest, z łatwością bałamucił dziewczyny z pobliskich miejscowości. Wzbudzał ciekawość, zainteresowanie. Chętnie gościł wybranych w chacie na tyłach motelu, racząc ich na przemian lekturami o świecie, opowieściami lasu, dobrymi trunkami, kończąc na całkiem szalonych imprezkach na antresoli. Dlaczego jednak sprowadził jedną ze swych rozlicznych towarzyszek życiowych? Powierzył jej pilnowanie działalności hotelowo-gastronomicznej. Sam skupił się na mrocznych interesach. Tak, Marian miał swoje ciemne interesy. W śladach przeszłości kłębiły się niedopowiedzenia. Legitymacja PZPR i chrzest, szemrane interesy w Niemczech, broń, przemoc w związku, różne tożsamości, waluty, ślub, znikanie bez wyjaśnień i nocne powroty z zamykaniem się w warsztacie. Ten warsztat był kluczem do zagadki. Nikomu nie pozwalał się kręcić w nim bez jego wiedzy i zgody. Bywalcami byli ludzie, którzy na co dzień niczym nie różnili się od imprezowiczów w „Piekiełku” – zupełnie zwykli, jak w całej okolicy. O zmroku zmieniali oblicza na posępne i milczące. Wjeżdżali boczną bramą i znikali w warsztacie. Nawet partnerka Mariana nie wiedziała, kim są i po co przyjeżdżali. Miała zakaz zbliżania się do budynku. Marian nie tłumaczył, dlaczego. Przywalił tylko raz, ale w sposób wyjaśniający wszystko. Co robił, kim byli ci ludzie? Nigdy się nie dowiedziała. Zresztą, wiedziała by nie próbować ponownie – nerwowy się robił na samo jej spojrzenie, gdy z lękiem pytała wzrokiem, czy musi tak żyć. Któregoś ranka obudziła się z przeczuciem, że to koniec, coś się stało i trzeba uciekać. Niczego nie zabierała, ubrała się w pośpiechu, wybiegła na drogę, złapała „stopa” i pojechała. Widziano ją na dworcu w Trzciance, wyjechała gdzieś daleko. A Marian? Jakby wyparował. Zostało tylko auto i ślady, rzucające odrobinę światła na tajemnice warsztatu. Nagle zrobiło się pusto. Ludzie jakby pod skórą czuli, żeby nie zbliżać się do miejsca. Czas stanął na chwilę, by potem zacząć się cofać, zabierając ze sobą kolejne fragmenty historii. Jedynie obecność Chevroleta prowokuje do zadawania sobie pytań, na które odpowiedzi mogą być jeszcze bardziej niepokojące … Kim rzeczywiście był Marian?
Skrzynka
Kordy wskazują parking. Musisz odnaleźć niegdysiejszą gajówkę, a potem pomieszczenie z wuchtą klunkrów, gdzie Marian ćpał wszystkie retynta potrzebne na zaś. Spoiler może pomoże.
Uwaga!
WuchtaWiary uprasza o niezabieranie niczego ze sobą oraz pozostawienie miejsca dokładnie takim, jakie było przed Twoim wejściem.
„Zostaw po sobie tylko ślady butów, zabierz tylko własne zdjęcia”.
Miejsce niebezpieczne, wchodzisz na własną odpowiedzialność.