Słońce stało wysoko nad koronami drzew, ogrzewając teren wokół do temperatury, która zaczynała stawać się tak nieznośna, że wszystkie latające stworzenia poukrywały się głęboko w ich koronach. Nawet kłębiaste barany zazwyczaj leniwie sunące teraz, czym prędzej pouciekały z lazurowego sklepienia pozostawiając niebiańskie pastwisko zupełnie opustoszałym. Całe życie schroniło się w gęstych koronach wysokich sosen, świerków i pojedynczych brzóz, które rozłożystymi konarami, niczym atletycznymi ramionami chwyciły się nawzajem tworząc parasol, który przepuszczał tylko pojedyncze promienie upalnego słońca. Stąd wokół panował przyjemny chłód i półmrok, a w runie leśnym pachniała jeszcze wilgoć, o której na odsłoniętych polanach już dawno zapomniano.
W podszycie leśnym pomiędzy kruszynami i jarzębami przemknął czasem zając w poszukiwaniu soczystego źdźbła trawy czy wygłodniały tumak węszący za żabami i owadami. Pojedyncze skrzeczące ptaki i wtórujące im owady przyśpiewywały do muzyki granej z szumiącego gdzieś dalej strumyka. To wijąca się pomiędzy konarami drzew niczym wąż Łupawa spotykała się tutaj z Charstnicą, przekomarzając się, która z nich głośniej pluszcze. Tak leśny koncert trwał, zatem w najlepsze, dobiegając do niewysokich skarp stanowiących łukowaty brzeg Łupawy. Osuwający się piach wciągnął za sobą drobniejsze drzewa, które ratując się jeszcze chwytały się korzeniami ziemi, by nie zanurzyć się całkowicie w wodzie. Inne lądując już w korycie rzeki ostatkiem sił ustawiały się w poprzek by nie spłynąć w dół rzeki.
Choć powietrze wsiało w bezruchu niczym niewidzialny słup, gdzieś w wysokich koronach drzew zaszumiały gałęzie jakby właśnie przeszedł po nich świeży powiew. Ptaki rozpierzchły się w różne strony, a zając skubiący soczyste gałązki jałowca nadstawił słuchy pionowo niczym lotnicze radary. Chwilę stał w bezruchu próbując rozpoznać nasilający się szum, po czym w jednej sekundzie skoczył gdzieś w zbitą krzewinę. W nasilającym się szumie dało się słyszeć szepty, jakby dziesiątek osób na raz. Trudno było rozszyfrować pojedyncze słowa. Które zwierzę jeszcze zostało gdzieś na widoku, szybko zbierało się do swojej kryjówki. Wszystkie wiedziały już, że budził się On. Duch lasu.
Wysokie sosny i świerki zaczęły rytmicznie bujać koronami, jakby oddając hołd nadciągającemu bytowi, a szum wzmagał się coraz mocniej, zagłuszając już dźwięki przekrzykujących się strumyków. A może same ucichły starając się nie zwracać na siebie uwagi? W gęstwinie zapanował mrok, jakby ktoś rozlał smołę, a gdzieś w jego otchłani zabrzmiały odgłosy spękania, jakby setki drzew łamały się pod naporem wiatru. Ziemia zaczęła drżeć jak gdyby miała się rozpaść na drobne kawałki. Nagle jednak pomiędzy drzewami faktycznie w górę zaczęła wystrzeliwać ściółka leśna przemieszana z ziemią, odsłaniając nagie korzenie drzew. Niektóre niczym witki wyskakiwały w górę zupełnie odrywając się od podłoża. Ziemia rozpryskiwała się na różne strony jak po wybuchu granatu.
W pajęczynie korzeni dało się zauważyć kilka najgrubszych, które schodziły się do jednego, wspólnego elementu. Gruby, masywny, z rozoraną korą pień liściastego drzewa, stojący pośród iglastych towarzyszy wyróżniał się na pierwszy rzut oka. Obwodem nie było mu równego okazu, a odłamane niższe partie gałęzi pozostawiły ślady w postaci różnej długości kikutów. Jego korona, choć niższa od parasolowatych sosen, rozpościerała się na wszystkie kierunki rozłożystymi konarami. Korzenie, które same wyrwały się z ziemi zaczęły falować niczym ramiona ośmiornicy, badając wszystko wokół. Nagle jednak równo podwinęły się pod pień i jednym porządnym pociągnięciem, oderwały go od podłoża. Zatrzęsła się przy tym korona, a przyschnięte liście z szumem odpadły od gałęzi, lądując gdzieś na ziemi. Zwierzęta, które schroniły się gdzieś w jego dziuplach i gałęziach rozbiegły się w popłochu.
- Prowe… - zaszumiało głośnym szeptem - Prowe…
On oderwawszy się od ziemi, wsparł się na korzeniach i nabrawszy porządny wdech, huknął jak z armaty okrzykiem odradzającego się potwora z czeluści. Echo natychmiast porwało ten krzyk i rozniosło po brzegi lasu by oznajmić jego przebudzenie. Teraz wszystko stało się jasne. Król lasu powrócił, przed którym pierzchała wszelaka zwierzyna, a rośliny pokornie oddawały hołd. Nie było śmiałka, który stanąłby przed nim i spojrzał wprost w uwydatniające się na korze oczyska. Spękania pnia deformowały się tworząc jakby usta, która poruszały się, a wydobywać zaczął się z nich przeraźliwy jęk.
Okoliczni ludzie powiadali, że raz do roku budził się stary, leśny duch pilnujący porządku i harmonii w lesie. Bywało to w okolicy letniego przesilenia, ale nigdy w ten sam dzień. Jak wiadomo ludzie najbardziej ze wszystkich istot żywych, wykorzystywali las do własnych celów stąd, kiedy siedzib ludzkich doszły odgłosy najstarszego z drzew, wszyscy jak jeden omijali las. Nazywano go różnie: Borowym, Borutą, Leszym, Laskowcem, Drzewcem, Leśnym Dziadem, lecz tak naprawdę nikt nie wiedział jak zwać się go powinno. Nakręcając spiralę strachu mówiono także, że wszystkie drzewa powalone w lesie były jego sprawką, bowiem bezlitośnie rozprawiał się z każdym przejawem sprzeciwu. Te, które weszły mu za skórę najbardziej, ciskał gdzieś w koryto Łupawy, by gniły z dala od swojego miejsca. Jeśli w czasie jego przebudzenia, ktoś w lesie sią zagubił, nigdy z niego już żywy nie wyszedł, a dusza jego w pniach na wieki uwięziona została.
Wielu ludzi zasadzało się by wyciąć stare liściaste drzewo, kiedy znów zapadało w głęboki sen, by dopiero kolejnego roku się zbudzić. Pień jednak był tak gruby i twardy, że dziesiątki siekier połamano na nim. Zwierzyna leśna, która uciekała, kiedy duch powstawał, broniła go zacięcie, kiedy ludzie zbliżali się do niego. A to jednego odyniec ubódł, innego żmija ukąsiła, a na innego żbik zaatakował. Jeśli kto z życiem uszedł, to rany goiły się trudno i boleśnie, stąd z czasem ludzie porzucili pomysł zniszczenia drzewa. Jeden jeszcze śmiałek się znalazł, co spalić je zobowiązał, ale jak w las poszedł z ogniem tak śladu po nim nie znaleziono. Później piorun cisnął w wysoką topolę, która doszczętnie spłonęła, to przyjęto, że on w niej był uwięziony i zginął tak, jak chciał zabić…
Starsi powiadali jednak, że to nie duch leśny jest tylko uwięziony Anioł, który był jednym z Dwudziestu Siedmiu upadłych. Zakochany w kobiecie imieniem Klara, podobnie jak jego bracia złamał zasadę by trzymać się od ludzi z daleka i zdobył się na uprowadzenie jej duszy, za co został przepędzony ze szczytu pałacowej wieży. Ten, który czuwa nad aniołami nie miał litości dla banitów. Zabrał im imiona i przepędził na wieczność. Jego przegnał w najczarniejsze zakątki lasu i uwięził w prastarym drzewie, by przez wieki myśleć nad popełnionym grzechem. Raz do roku mógł tylko się na chwilę przebudzić.
Złość, jaka się w nim zrodziła zamiast uchodzić przez lata wypierana przez pokorę, zbierała się w nim niczym jad. Stąd złość swą wylewał, kiedy przebudzenie nadchodziło, a ludzki gatunek tak znienawidził, że mścić się zaczął. Dusze ludzi porywał i w innych drzewach więził, aby kiedy sił nabierze, zbudzić ich i ruszyć do pałacu, zdobyć to, za czym tęsknił. Inni jednak mówili, że te krzyki i zawodzenia, to nie oznaka jego odgrażania się, tylko tęsknota za Klarą. To jej imię wykrzykiwał w nieznanym nikomu języku i nad swym losem biadolił. I tak tkwi samotnie pośrodku lasu już od stu lat i nie widzi jak zmienia się świat.
- Sroga to kara za miłość - powiadają damniczanie, jednak wszyscy z pokorą przyjmują wybuchy jego złości. On zaś, choć ludzi znienawidził, to krzta jego anielskiego jestestwa, która pozostała gdzieś głęboko w drewnianym łyku, liczy na ocalanie, które tylko od ludzi może przyjść. Paradoksalnie Ci, których znienawidził tylko mu pomóc mogą. Człek o czystym sercu, odwadze i miłości do przyrody, klęknie przed nim z roczną dębiną i rzec musi:
- Jam to, imię podając, przed Twym obliczem staje, jako jednym z Dwudziestu Siedmiu upadłych aniołów. W dłoniach mych trzymam roczną dębinę, którą w twych korzeniach składam, by z twego żywota czerpała i twój żywot zastąpiła. Ty zaś, wolnym stajesz się od dzisiaj, stu letnią karę posłusznie odsłużywszy. Zwolnij ludzi w drzewa zaklętych i uleć z nimi w niebo ku braciom. By Cię poznali imię Ci nadaję. A brzmi ono…
Autor tekstu: Łukasz Gapiński
Anioła uwolnił: Rausz
ZANIM WYRUSZYSZ NA TRASĘ KONIECZNIE PRZECZYTAJ OPIS GEOŚCIEŻKI !!!
Skrzynka
Aby otrzymać informacje o miejscu ukrycia wszystkich skrzynek z projektu, musisz mi odpowiedzieć na pytanie: Ilu aniołów mieści się na ostrzu szpilki?
Na jednym z drzew odszukaj tabliczkę, której fragment widzisz poniżej.
Z tabliczki spisz cyfrę zamalowaną na czerwono i wstaw w miejsce "C" do współrzędnych skrzynki Sine Nomine.
Natomiast aby uzyskać współrzędne miejsca ukrycia skrzynki (tam wpiszesz się do logbooka), do poniższych współrzędnych podstaw cyfry zamalowane na niebiesko:
N 54° 30.4AC' E 17° 17.62B'
Do podjęcia skrzynki potrzebne będę gumowce.
Etap | Symbol | Typ | Współrzędne | Opis |
---|---|---|---|---|
Parking | --- | Tu można zaparkować samochód. |