CZEŚĆ ICH PAMIĘCI!
Zginęli doświadczeni piloci
Płk Romuald Czopek (dowódca eskadry) i kpt. Jacek Trzciński zazwyczaj oblatywali remontowane samoloty jako para. Obaj służyli w 23. eskadrze specjalnej w Dęblinie, która jest zapleczem Szkoły Orląt. Byli bardzo doświadczonymi pilotami. Znajdowali się na liście uprawnionych do oblatywania, którą tworzy dowództwo Wojsk Lotniczych i Obrony Powietrznej, i na podstawie której dowódca WLiOP wyznacza pilotów do sprawdzania poszczególnych maszyn. Samoloty odbierane z WZL-2 w Bydgoszczy oblatywali już wielokrotnie. Tym razem przebywali w Bydgoszczy od kilku dni.
Maszyna spadła na polanę, 20 metrów od jednego z domów na bydgoskim osiedlu Glinki.
- Usłyszałem huk i wybiegłem przed dom - opowiada pan Zbigniew, naoczny świadek. - Słupy ognia sięgały czubków tych kilkunastometrowych drzew. Córka pobiegła do domu i zadzwoniła po straż.
Kiedy strażacy ugasili palące się szczątki maszyny, z jednego z okolicznych domów przybiegł mężczyzna. - Pilot jest tam - krzyczał, wskazując na podwórze tuż przed okazałą willą przy Cmentarnej. Tu przed progiem domu leżały zmasakrowane zwłoki.
Właściciela posesji nie było w domu. Nikt niczego nie ruszał, wszyscy czekali na prokuratora. - Ten człowiek się katapultował, przeleciał w powietrzu kilkaset metrów i spadł na beton - mówi cicho zszokowany świadek tragedii.
Tymczasem na placu, gdzie runęła maszyna, wszyscy szukali drugiego pilota. Siła wybuchu porozrzucała szczątki maszyny w promieniu kilkudziesięciu metrów. Policja przeczesywała teren, kolejno znajdowano kawałki odzieży, buty, aż w końcu było już pewne, że ciało drugiego pilota spłonęło razem z samolotem.
W południe przyjechała żandarmeria i wojskowi prokuratorzy. Żołnierze otoczyli teren ciasnym kordonem.
- Widziałem moment, kiedy z maszyną zaczęło się dziać coś dziwnego - opowiada jeden ze świadków wypadku. - Samolot jakby stanął w miejscu i zaczął wariować, potem zrobił korkociąg i leciał w dół.
- Prawdopodobnie maszyna spadła z wysokości trzystu metrów przy podchodzeniu do lądowania - mówi Roman Budzyński, komendant miejski policji w Bydgoszczy. - Przyczyny katastrofy ustali prokuratura i Komisja Bezpieczeństwa Lotów, którą powołał minister obrony narodowej. Przewodniczy jej płk dr pilot Edmund Klich.
Maszyna była w naprawie
Maszyna przechodziła w Bydgoszczy tzw. naprawę główną, czyli rutynowy remont co 1200 godzin lotu. Polega na całkowitym rozebraniu samolotu, sprawdzeniu każdej części i ewentualnych naprawach części zużytych. Potem samolot się składa i zaczynają się loty próbne według ściśle określonego scenariusza. Pierwszy to tzw. program A. Piloci oblatywacze sprawdzają w nim m.in. wyważenie płatowca i pracę silnika. I właśnie z tego lotu iskra już nie wróciła. - Co istotne, aż do momentu katastrofy piloci nie zgłaszali kontroli lotów żadnych problemów - ujawnia rzecznik dowódcy Wojsk Lotniczych i Obrony Powietrznej mjr Adam Zugaj. Lot trwał ponad 40 minut.
Rozbita maszyna wyprodukowana została w 1974 roku i była to jej druga naprawa główna. Poprzednią przechodziła w 1988 roku. - Silnik miał zgodnie z normami jeszcze 600 godzin do wylatania, czyli całkiem sporo - mówi mjr Zugaj.
Bezpośrednio po katastrofie dowódca wojsk lotniczych gen. broni Andrzej Dulęba zawiesił wszystkie loty na iskrach do czasu wyjaśnienia przyczyn katastrofy
źródło: internetowe wydanie Gazety Wyborczej, zdjęcia archiwalne pobrane z internetu.
Kesz
Kesz to małe pudełko ukryte pod naturalnym maskowaniem z prawej strony "bramy do lasu". Koordynaty wskazują miejsce katastrofy. "Brama do lasu" znajduje się kilkanaście metrów dalej. Za bramą znajduje się ścieżka którą dojdziemy do ulicy Gniewkowskiej przy której na skraju lasku znajduje się miejsce upamiętnienia katastrofy i pilotów którzy w niej zginęli. Mieszkam nadal w okolicy. Teraz znacznie ona się zmieniła (wybudowano tam wiele domów). W tamtym czasie byłem obecny na miejscu podczas tych tragicznych wydarzeń. Pozdrawiam i zapraszam do szukania.