„Wszyscy, którzy mnie znają i pamiętają, wiedzą, iż przestałem się interesować literaturą naprawdę z chwilą, kiedy rozstałem się z Hanią. Ale Hania nie zostawiła mnie samego: dostałem wtedy przydział na mieszkanie i mając wybór między Starym Miastem i Ochotą, wybrałem Ochotę, ponieważ w domu, w którym mieściło się gniazdo mego przyszłego szczęścia rodzinnego, mieścił się również żłobek dla dzieci, a Hania miała dzieci. Tak więc Hania odeszła, a ja zostałem z dziećmi. Wracałem o piątej rano z knajpy zalany łzami, ale już o siódmej chór świeżych głosów dziecięcych w sile trzystu osób, budził mnie pieśnią, której część tylko pamiętam:
Witaj w codziennym trudzie.
W radosnym zgiełku, w naszych but płomieniach.
Kraju radosnych ludzi.
Narodów czynem wznosim dom z marzenia.
Wśród stepów, lasów, bujnych łąk,
Z południa po polarny krąg.
Legł ukochany mój, niepokonany mój,
Narodów stu ojczysty kraj...
I dalej w tym stylu. Budziłem się i znów zalewałem łzami; o godzinie ósmej przychodzili do mnie pierwsi goście: koledzy wracający z Zieleniaka, gdzie zazwyczaj trafiali po godzinie piątej rano, kiedy zamykano już „Kamerę nocną”. (..)
Niektórzy z przyjaciół mej młodości przychodzili, aby otworzyć przede mną serca, inni, aby zaciągnąć pożyczkę umożliwiającą im dalsze kontynuowanie pijaństwa. Ja siedziałem w pościeli i płakałem; inni pili dyskutując o polityce. Kiedyś Tadeusz Kubiak przyprowadził ze sobą jakiegoś karła, którego kupił na prezent dla swego syna; i poprosił, abym przechował u siebie karła do następnej gwiazdki; było to zdaje się w lutym; chodziło o to, aby dzieci Tadzia Kubiaka otrzymały niespodziankę w Wigilię; ale na szczęście karła odkupił od Kubiaka kolega Janicki i odszedł z nim sobie tylko wiadomym kierunku. Na dole dzieci śpiewały; a ja płakałem, a koledzy chodzili do restauracji „Esplanda” mieszcząca się o dwie ulice dalej i przynosili wódkę. Od czasu do czasu przychodził Adam Pawlikowski z jakąś kobietą, która była skłonna dać mu tak zwane szczęście i wyrzucał mnie z mego własnego domu na czas trwania romansu; odchodziłem więc żegnany przekleństwami sąsiadów i chórem dziecięcym. A pewnego dnia kolega Pawlikowski oświadczył mi, iż wstępuje w trwałe związki małżeńskie; i tak skończyła się historia mego gniazda rodzinnego przy ulicy Częstochowskiej."
Marek Hłasko „Piękni dwudziestoletni”
Marek Hłasko zamieszkał tu w 1956 roku. Było to jego jedyne własne mieszkanie w Polsce. W 1958 wyjechał na stypendium do Paryża i nigdy już - mimo kilku prób - nie wrócił do Polski. Pamiątkową tablicę na bloku umieszczono w 2002 roku. Przedszkole istnieje do dziś.