W. Pilecki "Raport Witolda"
Wreszcie ujrzałem wielką piekarnię, wychodzącą na nasze spotkanie dzienną zmianę piekarzy, drzwi groźne, okute, wielkie i plac zmagań o nasze życie na dzisiejszą noc. (...)
Byliśmy zamknięci w piekarni z powodu konieczności wykonywania pracy, która musiała być robiona szybko i nie mogliśmy hamować biegu pracy innych piekarzy. Oblewaliśmy się potem z powodu wielkiego gorąca. Piliśmy wodę nieomal wiadrami. Usypialiśmy czujność esesmanów i piekarzy, robiąc wrażenie, że zajęci jesteśmy tylko pracą. (...)
Drzwi były na widoku. Esesmani chodzili w przód i w tył podchodząc do samych drzwi. Okna, zamkniętego na kłódkę otworzyć nie można było, gdyż koło niego stale ktoś się kręcił. Gdy minął poniedziałek, a po północy rozpoczął się wtorek, sytuacja uległa pewnemu odprężeniu. Jeden z esesmanów położył się i spał, albo udawał, że śpi; w każdym razie nie chodził. Piekarze też wszyscy byli przemęczeni. Gdy koło godziny drugiej gotów był wypiek czwarty i pozostał tylko jeden, wtedy piekarze zrobili dłuższą przerwę i zaczęli się posilać.(...)
Na razie niby szło dobrze. Nagle stała się rzecz nieprzewidziana. Tknięty jakimś przeczuciem, czy może wprost bezmyślnie, esesman podszedł do drzwi, stanął przy nich, twarzą do nich o jakieś pół metra i zaczął je oglądać. Odstawiłem taczkę mimo iż stałem za nim o jakieś 4 metry. Edek również zamarł z przerażenia koło stosu węgla. Obaj czekaliśmy tylko głośnego krzyku esesmana jako hasła, by rzucić się na niego, obezwładnić i związać. Dlaczego nic nie zauważył? (...)
Skok w ciemną przestrzeń i bieg w kolejności: Jasiek, ja, Edek. Jednocześnie sypnęły się za nami strzały. Jak biegliśmy szybko - trudno opisać. Kule nas nie tknęły. Rwaliśmy powietrze w strzępy szybkimi ruchami rąk i nóg. Gdy byliśmy mniej więcej sto metrów od piekarni, zacząłem krzyczeć: "Jasiek, Jasiek...", lecz Jasiek gnał naprzód jak koń wyścigowy. Gdybym mógł go dopędzić, chwycić za ramię. Odległość między nami trzema wciąż była jednakowa, pędziliśmy wszyscy równomiernie.(...)