Grażyna szła powoli dębową aleją, której potężne drzewa pamiętały jeszcze czasy XIX-wiecznych spacerów w kapeluszach i gorsetach. Wiatr poruszał korony, a z wysokości spadały żołędzie, stukając o ziemię jak drobne paciorki natury. Każdy podmuch niósł ze sobą zapach wilgotnej kory i ziemi, a liście tańczyły w powietrzu, tworząc złocisto-brązowy wir. Zmęczona, usiadła na zwalonym pniu, którego omszała powierzchnia była miękka jak poduszka, a jego wnętrze tętniło życiem owadów. Po prawej stronie, między drzewami, migotało jezioro — jego tafla łapała promienie słońca i odbijała je jak rozrzucone szkło. W tej chwili Grażyna czuła, że natura mówi do niej językiem ciszy, w którym każde drzewo i każdy podmuch wiatru miały swoją opowieść.