Powiadali ludzie…
…że było takie miasteczko, gdzie ludzie mieszkali w chmurach, z głową w chmurach. Marzyciele nie tylko nie byli tam dziwni – byli potrzebni. Każde osiedle miało swojego. Nie było to duże miejsce. Jedna ulica na krzyż, zegar na wieży, co czasem się spóźniał i rynek, co pachniał chlebem i deszczem.
Domy pochylały się trochę, jakby szeptały do siebie stare sny. A okna – nigdy nie były do końca zasłonięte.
Bo tu patrzyło się z nadzieją, nie z podejrzeniem. W tym miasteczku żyli ludzie, co chodzili powoli,
nie dlatego, że nie mieli dokąd, ale dlatego, że nie chcieli przegapić myśli, która właśnie przyszła.
Był tam zegarmistrz, co w zegarach zamykał marzenia innych. Była hafciarka, co wyszywała opowieści, których nikt nie wypowiedział. Był chłopiec, co uczył się alfabetu, żeby móc pisać listy do gwiazd.
Mówiono, że w tym miasteczku marzenia miały adresy i czasem – naprawdę dochodziły.
Nie było tam fontanny, ale była ławka pod dębem, na której można było usiąść i wyobrazić sobie życie inne –
nie zamiast, tylko obok.
Nie pytano tam dzieci „kim chcesz zostać”, tylko „czego dziś słuchałeś, gdy nic nie mówiłeś?”.
Niektórzy przyjezdni kręcili głowami:
– Przecież tu się nic nie dzieje.
A wtedy miejscowi uśmiechali się pod nosem, bo właśnie o to chodziło.
Zdarzało się, że ktoś coś zostawił na rynku: karteczkę z wierszem, kamień z namalowanym okiem, butelkę z pytaniem.
A kto to znalazł – miał prawo odpowiedzieć. Lub... zostawić własne.
I choć dziś mapa nie zaznacza tego miejsca żadnym kolorem, to mówi się, że jeśli gdzieś usłyszysz ciszę, która wzbudza marzenia, a niepokój zamienia się w ciekawość – to znaczy, że jesteś blisko.
Hasłem do logu jest odpowiedź na pytanie: Ile jest osiedli w miasteczku?