Powiadali ludzie...
…że gdzieś w gęstwinie drzew, gdzie ścieżki plączą się jak dziecięce warkocze,
jest wieś tak kolorowa, jakby ktoś ją wyśnił z tęczy i zostawił między sosnami.
Domy mają dachy w kolorze porzeczek, okiennice jak z malin, a płoty – nie odgradzają, tylko zapraszają.
Mówili, że tu nawet psy szczekają z uprzejmością, a koguty pieją w harmonii.
Kto przychodził z chmurą nad głową, wychodził z kieszeniami pełnymi serdeczności.
Nikt tam nikomu nie zazdrościł. Bo wszyscy wiedzieli, że jednemu z marchewką, drugiemu z gruszką,
a trzeci – niech się położy pod lipą i już mu lepiej.
W tej wsi wszystko miało swój czas. Zupa gotowała się wtedy, kiedy sąsiad wracał z pola.
Listonosz dostawał dwa obiady, bo i tak był zawsze głodny. A dzieci potrafiły słuchać ciszy, jakby to była bajka.
Nikt nie wie, skąd się tam wzięli ci ludzie. Po prostu byli – od zawsze.
Jakby ich serca miały swoje własne pory roku – wszystkie wiosenne.
A najbardziej lubili tych, co chodzą z głową w chmurach.
Niektórzy mówią, że to nie wieś, tylko sen, który komuś się przyśnił dawno temu i został.
Ale jedno wiadomo na pewno: śmiech tam nigdy nie chowa się po kątach.
A radość… czasem wisi między drzewami.