W końcu tu trafiłem. Kesz zdążył obrąsnąć w legendy dzięki poprzednim atakującym, no i faktycznie było dość przygodowo. Na początek podjechaliśmy rowerami na sto metrów od współrzędnych. Po obadaniu gdzie woda powinna opaść widać było ścieżkę z położonych traw, która pozwoliła podejść na kordy. Agata zajęła się rosnącą na podmokłym terenie miętą a mi zostało dotarcie do widocznego z daleka obiektu o którym wspomniał w komentarzu z podpowiedzią założyciel. Woda nie sprawiała takiego problemu jak ostatnie 10 metrów totalnych chaszczy mojego wzrostu. Po przebiciu się na upatrzoną pozycję dostrzegłem czerwień pudła, trafiony - musiał wypłynąć z kryjówki bo leżał na wierzchu nie licząc spowijających go pokrzyw. Był też totalnie przemoczony w środku. Z chirurgiczną precyzją wydobyłem logbooka i z pomocą paczki higienicznych otuptałem go nieco z wilgoci ale wiadomo - bez cudów. Wystarczyło żeby wbić pieczątkę, zobaczyć ostatnie wpisy dwa wpisy na tej samej stronie. W miarę możliwości powycierałem wodę z wnętrza pudełka i fantów, odłożyłem zgodnie z podpowiedzią, przymaskowałem jak należy (szczegółowo sprawę opiszę jeszcze w mailu do założyciela). Próbowałem dzwonić do kuczola jako ostatniego znalazcy ale nie ma tam zasięgu. Zabrałem dwa krety na podsuszenie, chociaż talia kart już nieco cuchnie.<br />
Podsumowując:<br />
trafiłem w porę suchą, rozprawiłem się z roślinnością, udało się!
Dzięki za kesza w satysfakcjonującej miejscówce, wymaga nieco od keszera. :)