Za największych znawców wiedzy demonicznej powszechnie uchodzili nocni stróże. Nikt tak jak oni nie znał miejscowych duchów i ich zwyczajów. Często na podstawie różnych i tylko im wiadomych znaków, potrafili przestrzec przed nadchodzącą śmiercią lub innym nieszczęściem. Jeszcze powszechniej uchodzili za zwykłych dziwaków i to za sprawą swoistej tradycji, której zawsze byli wierni.
Jednym ze „sławniejszych" stróży, był niejaki pan Balicki. Pełnił on obowiązki stróża nocnego w majątku hrabiny Heleny Zimermann, to jest w parku i pałacu przy dawnej ulicy Zamkowej, a obecnej ulicy 27 Stycznia. Podobno stróżując nie mógł opędzić się od miejscowej dzieciarni, która nachodziła dobra pańskie. Wymyślił sobie, że sam zacznie straszyć w parku, udając psa z ludzkim wyrazem twarzy. Co ciekawe, straszył tak podobno przez pewien czas, tworząc nawet swoistą legendę, aż w końcu został przyłapany. Wspominała o tym lokalna prasa w 1906 roku. Jego inicjatywa nie znalazła prawdopodobnie uznania u zacnego hrabiostwa, ponieważ późniejsze wzmianki mówią, że stróżował w Cykowie. Tam również straszył, co bojaźliwszych ludzi, aż któregoś ranka znaleziono biedaka martwego. Obok oficjalnej przyczyny śmierci wystawionej przez objazdowego felczera istniała druga, bardziej wiarygodna, wystawiona przez miejscową „mądrą". Według niej pan Balicki miał pecha i przez nieuwagę postraszył miejscowego ducha.
Z parkiem przy ulicy Zamkowej związana jest inna historia, w której wspomina się o dwóch psach z ludzką twarzą. Miały one biegać po przylegającej do parku, a nieistniejącej obecnie alei kasztanowej. Podobno późnym wieczorem niespodziewanie wyłaniały się z ciemności i biegły na wprost napotkanej osoby. W ostatnim momencie skręcały w bok, lekko ocierając się o przechodnia. Znikały gdzieś przy pomniku wojewody mazowieckiego i sieradzkiego- Wojciecha Leona Opalińskiego. Chodziły słuchy, że owe psy to jego dworzanie, skazani za niewierność na wieczną służbę.
Dla pierwszych znalazców kesz zawiera certyfikaty.